Umrzeć przed swoją śmiercią

27 lutego  mija kolejna  rocznica odejścia do Pana założyciela naszego Ruchu. Nigdy nie wyrażał jakiegoś lęku przed śmiercią. Zawsze – to było dość znane i niejednokrotnie to przeżywałyśmy jak Ojciec mówił, że „ze śmiercią trzeba się oswoić”. „Najlepiej żeby się udało umrzeć przed własną śmiercią” tak mówił o potrzebie umierania na płaszczyźnie duchowej. Widziałam, że graniczne sytuacje nie wyprowadzały Ojca z równowagi, zachowywał w nich spokój. Im trudniej było, tym bardziej ten spokój w jego zachowaniu był widoczny.

Wiele było tych sytuacji trudnych, ale to w czym uczestniczyłam w Carlsbergu i też co dane mi było zobaczyć w przeżywaniu Ojca wydaje mi się, że było czymś, jakby gatunkowo innym. Niejednokrotnie jak patrzyłam na jego doświadczanie sytuacji carlsberskiej to sobie myślałam, że jakoś chyba się zbliża kres jego życia. Przychodziło mi to nieraz do głowy, właśnie w sytuacji, gdy było widać, jak bardzo jest doświadczany przez Pana Boga, bo to nie były tylko trudności zewnętrzne, ale to było – tak to odczytywałam – że Ojciec musiał sam doświadczyć jakiejś swojej wielkiej niemocy. To się objawiało na zewnątrz, widzieliśmy to.

Nieraz sobie myślałam, że musi to być dla Ojca czymś bardzo trudnym; dla niego, który zawsze doskonale sobie radził z różnymi trudnościami, one go nigdy nie przygniatały – a tutaj tak jakby, jednoznaczne skojarzenie się narzucało, że spodobało się Panu doświadczyć go, wszelkiego rodzaju cierpieniami: zewnętrznymi i wewnętrznym. Ta niemożność zaradzenia różnym sytuacjom zewnętrznym powodowała wchodzenie coraz głębiej w to poddawanie się Panu Bogu i czynienia z siebie tego daru, jeśli Bóg tak chce. Zresztą to też się przejawiało w jego homiliach, w których wybrzmiewało naprawdę to, co było jego doświadczeniem wewnętrznym.

Patrząc na Ojca w tamtym czasie przypominała mi się zapisana w Ewangelii sytuacja uczniów, którzy znaleźli się przy Panu Jezusie, w okresie gdy wyruszył on w ostatnią drogę w kierunku Jerozolimy, gdzie miał się dokonać najważniejszy akt. On ich do tego przygotowywał, ale jakże to było dla nich trudne.

Widziałam, jak mnie samej było trudno przyzwyczaić się do słabego Ojca. Pomyślałam sobie, że doskonale rozumiem tych apostołów, którzy mówili Jezusowi „Nie może ci się coś takiego przytrafić”. Po prostu człowiek nie chce mieć słabego Boga, słabego autorytetu. Ten Ojciec, który zawsze był mocny, który był oparciem, zawsze znajdował wyjście z każdej sytuacji – nagle jest tak doświadczany, że musi mówić: nie wiem, nie wiem, nie wiem. Odzywała się taka pokusa w człowieku: dlaczego?

Dla mnie osobiście to było bardzo ważne doświadczenie, żeby chcieć towarzyszyć w takiej drodze, która – przyznaję – na pewno nie była łatwa. Ten czas poczytuję sobie jako wielką łaskę, że mogłam tam być i doświadczać tego wszystkiego, co było udziałem – w pierwszym rzędzie Ojca, ale także i naszym, przez fakt bycia razem z nim w tej sytuacji.

fragment wspomnień Zuzanny Podlewskiej


wspomnienia Gizeli Skop

Testament Ojca Franciszka


Artykuł ukazał się na www.oaza.pl