Nowy Dom – świadectwo
Będąc w maju tego roku na rekolekcjach dla bezdzietnych małżeństw, dowiedzieliśmy się, że na przełomie września i października będą organizowane rekolekcje dla małżeństw myślących o adopcji lub rodzinie zastępczej.
Mimo że byłyby to już nasze czwarte rekolekcje w tym roku (od przybytku czasem głowa jednak boli), nie zastanawialiśmy się ani chwili. Byliśmy wprawdzie już po kursie adopcyjnym i mieliśmy kwalifikację (w świeckim ośrodku), jednakże bardzo chcieliśmy spojrzeć na kwestię adopcji od strony duchowej. Chcieliśmy też poznać inne małżeństwa, zwłaszcza z Domowego Kościoła, które o adopcji myślą, bądź które tę drogę mają już za sobą.
Nasze doświadczenia w Domowym Kościele są niestety takie, że jako pewien aksjomat przyjmuje się fakt posiadania dzieci. Wszyscy dookoła dzieci mają, na rekolekcjach zazwyczaj jesteśmy jedyną parą bez dzieci, zwykle padają pytania – a wy macie dzieci? Wziąwszy pod uwagę ponad czteroletni staż małżeński oraz wiek w okolicach czterdziestki czułam się jak dziwoląg, a każdy wyjazd na rekolekcje DK zawsze wiązał się z pewnym napięciem, powiązanym z cichą nadzieją, że może będzie choć jedno małżeństwo bez dzieci.
Kiedyś na rekolekcjach ksiądz prowadzący, witając się z uczestnikami, spytał, zapewne z nieświadomości, przy wszystkich – a gdzie są Wasze dzieci? „Jedno nie żyje, na resztę czekamy” – warknął mój mąż. O komentarzach typu – co wy tam wiecie, przecież nie macie dzieci, czy prośbach o zaangażowanie w posługi – „bo nie macie dzieci” – już nie wspomnę.
Dlatego z taką radością przyjęłam informację zarówno o rekolekcjach dla bezdzietnych, jak i o rekolekcjach dla par chcących adoptować. W końcu ktoś o nas pomyślał!
Na tych pierwszych dowiedzieliśmy się, że małżeństwa bez dzieci są cennym darem dla kręgu, bo pokazują, że życie nie kręci się tylko wokół dzieci, pokazują, jak dbać o relacje małżonków, których budowanie jest ogromnie ważne dla trwałości i jedności małżeństwa. Kiedy pojawiają się dzieci, często kwestia dbania o relacje mąż- żona schodzi na dalszy plan, a tak przecież nie powinno być. Płodność małżeństwa może się realizować na wiele sposobów, nie tylko poprzez fizyczne rodzenie dzieci. Może być to adopcja, a może być płodność realizowana jeszcze inaczej np. przez inną formę służby czy zaangażowania w duchowe rodzicielstwo.
Na rekolekcje w Porszewicach przyjechaliśmy w złych nastrojach, umęczeni jazdą z czterogodzinnym korku. Naprawdę mieliśmy ochotę zawrócić do domu. Wpadliśmy dosłownie na 5 minut przed Eucharystią. Rekolekcje, a raczej to, co na nich odkryłam/odkryliśmy w sercach, mnie zaskoczyło. I to bardzo. Od mniej więcej roku zbieram się, żeby zapisać się na kolejną wizytę do ginekologa, który zajmuje się naszą niepłodnością, choć mi się nie chce i sama nie wiem po co, bo pełną diagnostykę mamy już za sobą. Męczyłam też mojego męża, by powtórzył swoje badania.
W naszym przypadku medycyna mówi jednoznacznie – jesteście zdrowi i płodni. Tu Biblia powiedziałby – a więc rozmnażajcie się i zaludnijcie Ziemię;-) Z jakichś jednak powodów tak się nie dzieje. Bicz dalszych badań, czy w zasadzie szukania dziury w całym cały czas nad nami, a głównie nade mną wisiał.
Na rekolekcjach pierwszego dnia usłyszałam od osoby, która ma dwójkę adoptowanych dzieci, że po badaniach, które nie wykazały nieprawidłowości, zdecydowali, że dalej się badać nie będą, bo czują się uprzedmiotowieni, bo ich to spina i stresuje oraz odziera ich intymność, ich współżycie z jedności.
To było dla mnie jak błysk flesza w ciemnej jaskini!
Zaskoczyło mnie takie podejście, zwłaszcza to, że była to świadoma decyzja i że nie ma w tym poczucia winy. Poczułam się lżej. Wieczorem podzieliłam się swoimi spostrzeżeniami z moim mężem, z tym, że to jedno zdanie było dla mnie odkrywcze i że Pan Bóg chyba do mnie przemówił przez tę osobę. Razem dziękowaliśmy za to Bogu.
Następnego dnia, kiedy o. Mariusz na homilii powiedział – „tyle się mówi o in vitro, o technikach leczenia, staraniach, nawet o naprotechnologii, a czemu tak mało o adopcji”, mój mąż nachylił się i powiedział mi do ucha „no to chyba dostaliśmy już wszystkie odpowiedzi”. Łzy radości połyneły mi po twarzy. A potem był jeszcze dialog, otworzyłam Pismo Święte na Ewangelii św Marka rozdz. 9,37 – „Kto jedno z tych dzieci przyjmuje w imię Moje, mnie przyjmuje”. I nic więcej nie musieliśmy już mówić. Poczułam się wolna, lekka, oswobodzona w końcu z wewnętrznego przymusu chodzenia po lekarzach, którzy jeden za drugim, mówili – wyniki idealne.
Rekolekcje pokazały nam też, że adopcja jest powołaniem, takim samym jak rodzicielstwo biologiczne. Czekamy więc na nasze dzieci w nadziei i ufności, że czuwa nad tym nasz przybrany Ojciec w Niebie.
Panie Jezu dzięki Ci za to, że przemówiłeś do mojego serca. Przepraszam za małą wiarę, za brak ufności, że Ty to wszystko prowadzisz. Przyjmujemy Twoją wolę, prowadź nas dalej i czyń z nami, co Ci się podoba. Amen.
A.
Leave a Reply
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.