Nie dla małżeństw homoseksualnych
W walce o „małżeństwa homoseksualne”, chodzi nie tyle o prawa osób homoseksualnych, co o realizację postulatów ideologii „gender” – wyjaśnia ks. prof. Piotr Mazurkiewicz z Papieskiej Rady ds. Rodziny. Politolog analizuje strategię środowisk gejowskich, mającą za cel likwidację dotychczasowego statusu rodziny, co ma z kolei umożliwić wprowadzenie nowej niebezpiecznej utopii społecznej. „Chodzi o to, by osłabić rodzinę, która w naturalny sposób jest nośnikiem wartości konserwatywnych” – konstatuje.
Dodaje, że m. in. dlatego Kościół katolicki dziś jest tak atakowany, gdyż stanowi główną siłę oporu przed tego rodzaju eksperymentami cywilizacyjnymi. „Jeśli któregoś dnia prawo państwowe w jakimś kraju nakaże duchownym błogosławienie związków osób jednej płci, to tymi, którzy pójdą do więzienia za odmowę realizacji takiego prawa będą księża katoliccy, a nie anglikanie bądź luteranie.” – wyjaśnia.
A oto pełen tekst wywiadu dla KAI:
KAI: Ksiądz Profesor spędził ostatnie lata w Brukseli jako sekretarz generalny Komisji Episkopatów Wspólnoty Europejskiej i doskonale zna mechanizmy Unii Europejskiej. W jakim zakresie unijna zasada „niedyskryminacji” wykorzystywana jest do osłabienia rodziny i stworzenia alternatywnych wobec niej związków?
Ks. Prof. Piotr Mazurkiewicz: Prawodawstwo związane z rodziną, jak i z ochroną życia należy do kompetencji państw członkowskich. Wyjątkiem są tak zwane sytuacje transgraniczne (Traktat o funkcjonowaniu UE, art. 81. ust. 3). Dotyczy to, na przykład, prawa rozwodowego w sytuacji dwojga obywateli rożnych państw członkowskich, którzy zawarli małżeństwo w jednym, a mieszkają w innym państwie Unii. Jednak także w przypadku sytuacji transgranicznych do podjęcia decyzji o zmianie prawa europejskiego wymagana jest zgoda wszystkich państw. Brak jasno określonej kompetencji w przypadku Unii Europejskiej nie oznacza jednak, że nie są podejmowane decyzje w danej dziedzinie, czy też, że polityki europejskie nie wpływają na sposób funkcjonowania danej sfery życia. Przekraczanie przez instytucje unijne przyznanych im kompetencji jest głównym powodem akcji „Jeden z nas”, w której chodzi o to, aby Unia zaprzestała finansowania działań przeciwko ludzkiemu życiu.
W dwóch konkretnych przypadkach – zasada łączenia rodzin w ramach polityki migracyjnej oraz próba godzenia życia zawodowego z życiem rodzinny – unijna polityka może przynosić pozytywne dla rodzin skutki. W tym drugim przypadku musimy jednak zadawać sobie sprawę, że Unia promuje bardzo konkretny model rodziny, maksymalnie z dwójką dzieci, w której obydwoje rodzice pracują zawodowo. Nawet wydane niedawno rekomendacje Komisji Europejskiej o „inwestowaniu w dzieci”, dokument sam w sobie pozytywny, nie wyłamują się z tego schematu. Ten model rodziny nie wydaje się jednak właściwą odpowiedzią na kryzys demograficzny w Europie.
Innym interesującym dokumentem jest opracowana na potrzeby Parlamentu Europejskiego ekspertyza na temat podstawy prawnej stanowienia „unijnego prawa rodzinnego”. Jej autorzy, z jednej strony, wykazują ograniczoność kompetencji unijnych w tej dziedzinie, z drugiej zaś, zastanawiają się, w jaki sposób Unia może procedować w tej sferze pomimo tego faktu.
Myślę, że najbardziej ryzykowną kompetencją, która może być wykorzystywana do promocji rozwiązań przeciwko rodzinie, jest unijna polityka niedyskryminacji. Od pięciu lat trwają w Brukseli prace nad kolejną tzw. horyzontalną dyrektywą, która zawiera wiele niebezpiecznych propozycji. Głównymi promotorami tej dyrektywy są środowiska genderowe (radykalny feminizm i lobby gejowskie).
Politycy często mylą równość traktowania osób z identycznością ich traktowania. Tradycyjnie poprzez niedyskryminację rozumiano zakaz różnego traktowania sytuacji identycznych i identycznego traktowania sytuacji różnych. Można to chyba łatwo wytłumaczyć na przykładzie instytucji małżeństwa. Małżeństwo z definicji jest związkiem jednego mężczyzny i jednej kobiety. Każdy zatem pełnoletni mężczyzna i każda pełnoletnia kobieta mają prawo do zawarcia związku małżeńskiego. Dotyczy to również osób o orientacji homoseksualnej w tym sensie, że również mężczyźnie o takiej skłonności prawo nie odmawia możliwości zawarcia dobrowolnego związku małżeńskiego z kobietą.
Odmowa mogłaby być postrzegana jako dyskryminacja. Jednak dwie osoby tej samej płci nie są w stanie zawrzeć małżeństwa, to znaczy związku między kobietą i mężczyzną. Odmowa nie ma więc nic wspólnego z dyskryminacją. Zazwyczaj ludzie zaczynają zdawać sobie z tego sprawę, gdy jest, w pewnym sensie, już za późno. Na przykład, gdy po zmianie ustawy, jak ma to aktualnie miejsce we Francji, władze przystępują do zmiany formularzy dotyczących stanu cywilnego obywateli, usuwając z nich słowa: „mąż” i „żona”, „ojciec” i „matka”, zastępując je słowami „partner A” i „partner B”, „rodzic A” i „rodzic B”. Wprowadzają w ten sposób dyskryminację osób heteroseksualnych, gdyż odmawiają im prawa do nazywania się mężem i żoną, ojcem i matką. Podobnie z dyskryminacją mamy do czynienia w przypadku adopcji dzieci przez pary osób tej samej płci. Dzieci bowiem mają prawo – zgodnie z Konwencją Praw Dziecka – do tego, by mieć ojca i matkę i by znać swojego ojca i matkę (co przypadku zapłodnienia in vitro często nie jest dziecku gwarantowane). Oddanie dziecka w adopcję parze osób tej samej płci jest wyraźnym pogwałceniem praw dziecka, „oznacza w rzeczywistości dokonanie przemocy na tych dzieciach w sensie, że wykorzystuje się ich bezbronność dla włączenia ich w środowisko, które nie sprzyja ich pełnemu rozwojowi ludzkiemu” (Kongregacja Nauki Wiary, 2003).
W ramach unijnej polityki niedyskryminacji, na przykład, w ubiegłym roku Komisji Europejskiej miała miejsce – przygotowana przez grupy LGBT – wystawa prezentująca szesnaście alternatywnych modeli rodziny. Poprzez propagowanie takich modeli życia usiłuje się wtłoczyć do świadomości społeczeństw przekonanie, jakoby związki osób jednej płci w rożnych wariantach stanowiły rzeczywistą alternatywę dla rodziny zbudowanej na fundamencie małżeństwa między mężczyzną a kobietą. Kolejnym krokiem mogłoby być żądanie, aby państwa zalegalizowały wspomniane formy wspólnego życia i wreszcie, aby je wspierały, prawnie i finansowo, na równi z rodziną.
KAI: Ale czy to uderza w rodzinę? Można na to spojrzeć jako na realizację praw jednostki, która może tworzyć różnorodne związki, jeśli sobie tego życzy…
– Rodzina oparta na małżeństwie cieszy się w prawie licznymi przywilejami. Począwszy od domniemania ojcostwa po przywileje finansowe. Uzasadnieniem jest szczególny wkład w rozwój dobra wspólnego, jaki wnosi każda rodzina. Zrodzenie i wychowanie potomstwa, to nie tylko przyjemność, ale także olbrzymi wysiłek duchowy i materialny, jaki rodzice podejmują dobrowolnie na rzecz całego społeczeństwa. W czasach kryzysu demograficznego łatwiej jest nam zrozumieć, że jest to inwestycja mająca na celu także zapewnienie przyszłości narodu i społeczeństwa. Wspieranie rodziny jest zatem żywotnym interesem społeczeństwa. Związki osób jednej płci takiej funkcji nie pełnią, nie ma więc uzasadnienia przyznawanie im przywilejów należnych rodzinom.
Podstawowa różnica pomiędzy małżeństwem kobiety i mężczyzny, a innymi rodzajami związków polega na tym, że w tych ostatnich partnerzy chcą mieć przywileje jakimi cieszy się małżeństwo, a żadnych obowiązków. W związkach partnerskich, tak osób różnej płci, jak i osób tej samej płci, chodzi o to, by mieć taką samą ochronę i pomoc ze strony państwa, lecz by drugą osobę można było w każdej chwili porzucić. Potrzebna jest jedynie jednostronna deklaracja, którą w niektórych krajach można wysłać przez Internet. Trzy minuty na zawarcie związku i trzy minuty na jego rozwiązanie. Odkryta przez Kopernika zasada głosi: gorszy pieniądz wypiera lepszy. Jeśli więc można mieć te same przywileje bez zaciągania zobowiązań, motywacja w kierunku zawarcia małżeństwa zostaje znacznie uszczuplona. Pozycja małżeństwa w społeczeństwie ulega osłabieniu.
Warto pamiętać, że wypracowany w naszym kręgu cywilizacyjnym prawny status rodziny stanowi także argument sprzyjający decyzji o jej założeniu. A istnienie jak największej ilości stabilnych rodzin leży w interesie każdego społeczeństwa.
KAI: A czy osłabienie rodziny – drogą legalizacji innych „rodzinnopodobnych” związków, nie spowoduje niekorzystnych skutków dla całego społeczeństwa? Dlaczego myślenie w tych kategoriach się nie przebija?
– Państwo powinno być zainteresowane, by ludzie zawierali ślub i tworzyli normalne rodziny; by dzieci przychodziły na świat w małżeństwie; by rodzice brali na siebie odpowiedzialność za wychowanie swoich dzieci, aż do momentu osiągnięcia przez nie dorosłości. Z punktu widzenia dobrze rozumianej polityki państwowej nie jest obojętne czy ludzie biorą ślub czy nie. Oczywiście państwo nikogo nie może do tego zmusić. Ale można stosować pewne zachęty. Państwo, które rezygnuje się z tych narzędzi – promując np. związki partnerskie – działa na własną niekorzyść.
KAI: W takim razie dlaczego w kolejnych krajach europejskich dochodzi do legalizacji związków partnerskich oraz „małżeństw” homoseksualnych?
– Wbrew temu, co jest mówione, chodzi tu nie tyle o prawa osób homoseksualnych, lecz o realizację pewnej ideologii. Liczba osób o skłonnościach homoseksualnych, które wchodzą w takie prawnie uznane związki jest, z punktu widzenia społecznego, śladowa. We Francji, na przykład, 94% osób żyjących w PACS, to osoby heteroseksualne. Powstaje pytanie czy stanowienie prawa z tego powodu ma jakikolwiek sens? Krótko mówiąc, chodzi o całą resztę….
KAI: A w ilu krajach Europy są już zalegalizowane związki partnerskie osób tej samej płci oraz tzw. małżeństwa homoseksualne?
– Jeśli dobrze pamiętam, to jakaś forma rejestracji związków osób jednej płci została wprowadzona w 14 krajach Unii, natomiast homo-żeństwo w kilku (Holandia, Belgia, Hiszpania, Szwecja, Portugalia, Dania, Francja, zaawansowane prace legislacyjne trwają w Anglii). Zestawienia takie często przedstawiają lobbyści LGBT, aby pokazać geografię „postępu” i „zacofania” oraz listę krajów „do nawrócenia”.
Są to zjawiska stosunkowo nowe. W Danii ustawę wprowadzono w roku 1989, a we Francji w 1999. W pozostałych krajach – po roku 2000. Legalizacja związków partnerskich jest jednak tylko pewnym etapem na drodze, której celem jest przeprowadzenie swoistej rewolucji kulturowej. Krótko mówiąc: jest to konsekwentna walka przeciwko wzorcowi małżeństwa i rodziny wypracowanemu w ramach cywilizacji chrześcijańskiej. W nowym, alternatywnym modelu – jeśli dla jasności obrazu przywołamy najbardziej radykalne propozycje – w systemie prawnym miałyby być zagwarantowane „negatywne prawa reprodukcyjne” (prawo do nierozmnażania się dzięki dostępowi do antykoncepcji, sterylizacji i aborcji), oraz „pozytywne prawa reprodukcyjne” (bezpłatny dostęp do technologii reprodukcyjnych takich, jak zapłodnienie in vitro czy „matki zastępcze”). Chodzi o to, aby „macierzyństwo” i „ojcostwo” nie były w żaden sposób powiązane z płcią człowieka, ale z wybranym swobodnie gender. Gwarantowało by to – dzięki technologiom reprodukcyjnym – możliwość posiadania dzieci bez konieczności nawiązywania bezpośredniego kontaktu z osobą płci przeciwnej. „Rodzicem” (cudzych genetycznie dzieci) można by było zostać bez konieczności bycia matką czy ojcem w sensie biologicznym. Zostałby w ten sposób rozerwany również związek między „płodnością”, a heteroseksualnością. Dziecko nie miałoby od tej pory ojca i matki, ale wielu rodziców, w zależności od konstelacji osób zaangażowanych w jego poczęcie, narodzenie i wychowanie. Nie przypadkiem częścią programu wyborczego prezydenta Hollanda było zapewnienie parom tej samej płci dostępu do adopcji, zapłodnienia in vitro i matek-surogatek.
KAI: Do czego proces ten ma doprowadzić, do jakiego modelu życia społecznego?
Literatura genderowska ostatnich lat nie pozostawia wątpliwości, że chodzi tu wprost o zniszczenie instytucji małżeństwa i rodziny. Temu właśnie ma służyć tworzenie alternatywnych modeli. Ideologia genderowa staje się w coraz większym stopniu podstawowym elementem programu współczesnych europejskich partii lewicowych, zajmując tam miejsce walki o interes klas upośledzonych. Dziś lewica nie upomina się już o sprawiedliwość społeczną, nie broni bezdomnych i bezrobotnych, lecz w imię ideologii gender dąży do kolejnej przebudowy społeczeństwa, tym razem w sferze kulturowej. Do stworzenia „nowego człowieka”, którego tożsamość nie będzie zależna od biologicznej płci, ale od swobodnego wyboru; anatomia – jak mówią – nie będzie już odgrywać żadnej roli. Małżeństwo przedstawiane jest jako główne źródło cierpień kobiety, a macierzyństwo – jako podstawowa forma opresji. Przy takich założeniach rodzina jest przeżytkiem, z którym należy walczyć. Jest to rodzaj nowej utopii, która – zdaniem jej propagatorów – miałaby zapewnić człowiekowi pełną wolność i pełnię szczęścia.
Proponowałbym, aby na postulaty teorii genderowskich spojrzeć przez pryzmat naszych doświadczeń związanych z komunizmem. Nie możemy zapominać jak bardzo ważna dla kard. Stefana Wyszyńskiego była kwestia rodziny. Rodzina była dlań podstawowym środowiskiem obrony przed totalitarnymi ideologiami. Dlatego, że była miejscem przekazywania tradycji i wartości. To ona była – obok Kościoła – podstawową ostoją wolności. Z tego powodu władza komunistyczna dążyła do atomizacji społeczeństwa i do osłabienia pozycji rodziny. Dziś podobne tendencje widzimy w świecie liberalnym, zdominowanym przez tendencje lewicowe. Chodzi o to, by osłabić rodzinę, która w naturalny sposób jest nośnikiem wartości konserwatywnych.
Ideologia gender pozostaje w jaskrawej sprzeczności z myśleniem chrześcijańskim, gdzie małżeństwo monogamiczne zawsze było uznawane za fundament cywilizacji. Dlatego też dążeniu do osłabienia rodziny towarzyszyć będzie silny atak na Kościół, w szczególności katolicki. Kto najbardziej broni dziś takich wartości jak życie od poczęcia, małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, prawa rodziny do wychowywania dzieci? Jako ostatnia duża instytucja na placu boju pozostaje Kościół katolicki. Jeśli któregoś dnia prawo państwowe w jakimś kraju nakaże duchownym błogosławienie związków osób jednej płci, to tymi, którzy pójdą do więzienia za odmowę realizacji takiego prawa będą księża katoliccy. Nie anglikanie czy luteranie, ale katolicy.
KAI: Ideologia gender coraz bardziej przenika do współczesnych programów edukacyjnych…
Tak. Polega to na wciskaniu do głów dzieci w szkole określonego modelu wychowania seksualnego. W Niemczech szerokim echem odbił się fakt aresztowania trzech małżeństw baptystów, które nie zgodziły się posyłać swoich dzieci na takie zajęcia.
Problem ten mamy i w Polsce, gdzie dokonywana jest zmiana terminologii w podręcznikach z zajęć do „wychowania seksualnego”. Tradycyjne pojęcia np. małżeństwa i rodziny zastępowane są słownikiem proponowanym przez ideologię gender. I albo rodzice będą w stanie się temu przeciwstawić, albo dopuści się do zmian i wówczas co roku będzie następował jakiś kolejny krok. W Polsce, jak do tej pory, wiele negatywnych spraw udało się zatrzymać. A to dlatego, że następowała jednoznaczna reakcja.
Słabością niektórych chrześcijan europejskiego Zachodu jest poddanie się marksistowskiej wierze w determinizm historyczny. Zakłada się wówczas, że nowe trendy kulturowe są nieuchronne i nie ma możliwości ich powstrzymania. Nic nie da się zrobić, mówią pesymiści. Polacy na szczęście mają w pamięci doświadczenie wychodzenia z komunizmu. Nie wierzą w historyczny determinizm i są przekonani, że wiele zależy od nas samych. Dopóki będziemy przekonani, że się da coś zmienić, będziemy mieć sukcesy, także na polu kształtowania polityki. Widać to na przykładzie polityki rodzinnej w Polsce. Jeśli znajdą się ludzie i środowiska, które się będą o to upominać i będą potrafić to uzasadnić, to nawet przy największych oporach władz, w końcu uda się coś osiągnąć. Nawet gdyby Sejm odrzucił postulowane projekty, to pewien sposób myślenia będzie obecny w debacie publicznej i wpłynie na kształtowanie świadomości w długim okresie czasu.
KAI: Jeśli chodzi o Zachód, to pozytywnym zjawiskiem była niedawno silna opozycja we Francji przeciwko legalizacji małżeństw homoseksualnych.
– To fakt. Choć sprawa na razie została przegrana na forum francuskiego parlamentu, to społeczeństwo zaczyna się budzić. Wielka debata społeczna spowodowała, że 225 parlamentarzystów zagłosowało przeciw, choć początkowo wydawało się, że można liczyć tylko na 65 posłów. Społeczna mobilizacja na tak wielką skalę tworzy kapitał społeczny, który będzie owocować w przyszłości.
Jako katolicy musimy sobie uświadomić, że największym przeciwnikiem jest bierność. Bardzo ważne jest, aby ci dziennikarze i politycy, którzy są katolikami, nie bali się mówić co myślą. Chodzi też o to, by naukowcy nie obawiali się prowadzić badań na społecznie ważne tematy. Przez długi czas np. nie było obiektywnych badań na temat sytuacji dzieci wychowywanych w związkach osób jednej płci. Badacz, który dochodził do negatywnej konkluzji, natychmiast był oskarżany o homofobię.
W Polsce szczęśliwie nie straciliśmy jeszcze resztek zdrowego rozsądku. Poza tym jako katolicy mamy kanały do komunikacji i możliwość informowania ludzi. Weźmy za przykład dyskusję na temat aborcji, jaka miała miejsce na początku lat 90-tych. Zmieniła ona w dużej mierze świadomość i postawy polskiego społeczeństwa, jeszcze zanim doprowadziła do korzystnej zmiany prawa. Myślę, że również szczera dyskusja wśród naukowców na temat ryzyka związanego z in vitro może wielu ludziom otworzyć oczy.
KAI: Czyli katolicy winni mieć więcej odwagi w życiu publicznym?
– Więcej odwagi i intelektualnej uczciwości, a mniej politycznej poprawności. Przecież argumenty są po naszej stronie. Kiedy mamy odwagę je głosić i wprowadzać do dyskursu publicznego, druga strona musi się bardziej miarkować. Przykład Węgier, gdzie do konstytucji wpisano definicję małżeństwa jako związku jednej kobiety i jednego mężczyzny, pokazuje, że również odwrócenie kierunku zmian jest możliwe.
I jeszcze jedna ważna kwestia. W większości państw, gdzie wprowadzono wątpliwe etycznie rozwiązania dotyczące prawa do życia, małżeństwa czy in vitro, było to możliwe na skutek bierności, a niekiedy wręcz aktywnej współpracy chrześcijańskiej demokracji. Cechowało je na ogół myślenie typu: „Musimy pójść na kompromis, gdyż po nas przyjdą inni, którzy zmienią prawo na jeszcze gorsze”. Nigdy nie mieliśmy okazji sprawdzić, czy gdyby nie głosy zdeklarowanych chrześcijan ustawy takie kiedykolwiek weszłyby w życie. Postawa współpracy w niszczeniu fundamentów europejskiej cywilizacji, nawet, gdy dzieje się to w oparciu o logikę wyboru mniejszego zła, wymaga przemyślenia. Kompromis jest wpisany w naturę działań politycznych, ale trzeba wielkiej roztropności, by kompromis nie zamienił się w kompromitację.
KAI: Postawmy pytanie, o które nikt nie ośmiela się pytać w obawie przed zarzutami o homofobię. Na ile orientacja homoseksualna jest kwestią genetyczną, na którą człowiek nie ma wpływu, a na ile jest to cecha, którą się nabywa wskutek takich czy innych doświadczeń?
– Nie jestem specjalistą w tej dziedzinie nauki. Ograniczę się zatem do postawienia kilku pytań. Teoria gender mówi o tym, że role społeczne i zachowania seksualne uwarunkowane są wyłącznie kulturowo, nie mogą być zatem wrodzone, gdyż czyniłoby to tę teorię wewnętrznie sprzeczną. Badania socjologiczne wykazują, że w przypadku dzieci wychowanych w związkach osób jednej płci większy odsetek dzieci ma skłonność do zachowań homoseksualnych. Czy można to wytłumaczyć genetycznie? Wiele dyskutuje się na temat adopcji dzieci z pierwszych związków przez homoseksualnego partnera. Wydaje się, że mamy tu do czynienia przynajmniej z jedną osobą, która była przez jakiś czas genetycznie heteroseksualna. Czy do zmiany orientacji seksualnej dochodzi na skutek przeszczepu genów? W środowiskach naukowych reprezentowane są różne stanowiska na temat uwarunkowania skłonności do zachowań homoseksualnych. Naukowcom należy pozostawić wolność w zakresie prowadzenia badań naukowych na ten temat. U początku wszelkich badań leży jednak wątpliwość człowieka w stosunku do dotychczasowych wyjaśnień i chęć lepszego zrozumienia. Określanie mianem homobofa każdego, kto żywi wątpliwość odnośnie tego, co wypisują dziennikarze czy też deklarują politycy nie służy dobrze wolności nauki.
KAI: Czego w tym zakresie spodziewa się Ksiądz Profesor po nowym papieżu Franciszku, który jako prymas Argentyny zdecydowanie protestował przeciw legalizacji związków homoseksualnych?
– Nauczanie Kościoła w tej kwestii jest jasne i nie pozostawia wątpliwości. Kwestii legalizacji związków partnerskich i homoseksualnych poświęcony jest dokument Kongregacji Nauki Wiary z 2003 r. Mówi on, że jakiekolwiek prawne uznanie związków homoseksualnych jest przeciwne prawu naturalnemu i w związku z tym jest to rzecz niedopuszczalna. Jest to nauczanie Kościoła obowiązujące każdego katolika.
Nie wolno jednak zapominać, że powodem, dla którego takie właśnie jest nauczanie Kościoła, jest troska o człowieka, przede wszystkim o osobę o skłonnościach homoseksualnych. To przypominanie, że człowiek jest wolny, obdarzony przez Boga godnością i powołany do świętości. W Katechizmie Kościoła Katolickiego czytamy: „Skłonność taka, obiektywnie nieuporządkowana, dla większości z nich stanowi trudne doświadczenie. Powinno się traktować te osoby z szacunkiem, współczuciem i delikatnością. Powinno się unikać wobec nich jakichkolwiek oznak niesłusznej dyskryminacji. Osoby te są wezwane do wypełniania woli Bożej w swoim życiu i – jeśli są chrześcijanami – do złączenia z ofiarą krzyża Pana trudności, jakie mogą napotykać z powodu swojej kondycji” (2358). Kościół katolicki podchodzi z wielkim optymizmem do człowieka, przypominając, że każdy może zostać świętym. Także ten, kto dziś jeszcze doświadcza problemów w sferze seksualnej, jest potencjalnym kandydatem na ołtarze. Brama do nieba jest szeroko otwarta dla ludzi dobrej woli. „Jakkolwiek liczne i wielkie mogą być przeszkody wzniesione przez ludzką ułomność i grzech, możliwy jest — dzięki Duchowi, który odnawia oblicze ziemi — cud doskonałego spełnienia dobra” (Veritatis splendor, 118).
KAI: A czy w stosunkach ekumenicznych bądź międzyreligijnych były inicjatywy mające na celu przeciwstawienie się tym patologicznym tendencjom?
– Taką wymowę miało z pewnością Wspólne Przesłanie do Narodów Rosji i Polski, podpisane w Warszawie w sierpniu ub. r. przez patriarchę Cyryla i abp. Józefa Michalika. Znalazła się tam wyraźna deklaracja o potrzebie wspólnej obrony przez Kościół katolicki i prawosławny spraw związanych z ochroną życia, małżeństwa i rodziny. W tym zakresie jest duża zgodność pomiędzy nauczaniem Kościoła katolickiego i Cerkwi prawosławnej. Ze światem protestanckim różnie bywa. Na Węgrzech np. mamy kalwinistów, którzy w tych sferach są niekiedy bardziej konserwatywni niż katolicy. Natomiast Kościoły protestanckie Europy północnej mają na ogół inne, bardziej liberalne stanowisko.
KAI: A jakie jest stanowisko judaizmu i islamu wobec związków homoseksualnych? Czy wspólnie możemy bronić rodziny?
– Judaizm jest zróżnicowany. Jeśli chodzi o judaizm ortodoksyjny, to stanowisko jest podobne do naszego, ale są tam i inne grupy. Islam konsekwentnie nie uznaje związków homoseksualnych, uznaje natomiast poligamię. Nasze wizje rodziny nie są więc w pełni zbieżne. Warto też podkreślić, że zarówno judaizm jak i islam dość konsekwentnie przeciwstawiają się aborcji, możliwe jest zatem wspólne działanie w obronie życia.
KAI: Dziękujemy za rozmowę.
Rozmawiali: Marcin Przeciszewski i Piotr Słabek
Katolicka Agencja Informacyjna
Leave a Reply
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.