In-vitro – świadectwo

sl743432Jesteśmy małżeństwem od 9 lat i do tej pory nie urodziło się w naszej rodzinie dzieciątko, pomimo tego, że od początku wyraziliśmy swoją otwartość na przyjęcie nowego życia. Nie stosowaliśmy żadnych środków antykoncepcyjnych lecz i zeszyty obserwacji odłożyliśmy głęboko na półkę oddając termin przyjścia „maleństwa” całkowicie w ręce Boga: „Boże, Ty wiesz jaki jest najlepszy termin”.

Po dwóch latach od ślubu zaczęliśmy być lekko zaniepokojeni tym stanem rzeczy i zaczęliśmy na własną rękę szukać rozwiązania naszej niepłodności. Przewinęliśmy się przez kilku ginekologów z polecenia, którzy bezskutecznie stosując różne im znane środki (łącznie z przepisaniem środków antykoncepcyjnych i próbą zajścia w ciążę z odstawienia) nie potrafili sobie poradzić z naszym „przypadkiem”. Przez poronienie straciliśmy dwójkę dzieci – nasza desperacja zaczęła sięgać zenitu. Co miesiąc chodziło za nami pytanie – dlaczego nie my jesteśmy w ciąży?

Trzy lata temu we wrześniu postanowiliśmy się udać do kliniki leczenia niepłodności mieszczącej się w Gdańsku, która w swojej bogatej ofercie miała również metodę In vitro. W rejestracji zaznaczyliśmy, że chcemy zarejestrować się do lekarza, który leczy niepłodność, a nie tylko kieruje na „In vitro”. Ponieważ mieliśmy świadomość, że In vitro nie jest metodą leczenia niepłodności.  

Wrzesień upłynął nam na wykonywaniu szczegółowych badań, oczywiście wyniki z innych klinik były niemiarodajne i trzeba było wykonać nowe. To już wprowadziło pewien niepokój w nasze serca, bowiem ważne dla tego lekarza były tylko wyniki wykonane w tej klinice co wiązało się z dodatkowymi kosztami. Niestety żadnych z nich nie udało nam się zrealizować na Narodowy Fundusz Zdrowia – bardzo nadszarpnęło nasz skromny budżet domowy. Wyniki laboratoryjne, ku naszemu zdumieniu, wyszły porównywalne z posiadanymi przez nas wynikami zrobionymi trzy miesiące wcześniej. Jak sprawdziliśmy na forum internetowym Nasz Bocian badania, którym byliśmy poddawani pasowały do badań wstępnych potrzebnych do przeprowadzenia zabiegu In vitro – przypadek? – może. Niepokój rodził się co raz większy, zaufanie do lekarza wisiało na włosku, jednakże zaparliśmy się siebie i pomyśleliśmy, że widocznie Pan Bóg ma Swój plan byśmy tą drogą szli. Równolegle klęknęliśmy do modlitwy oddaliśmy to leczenie Panu i prosiliśmy by to On kierował nami, poprosiliśmy o modlitwę również naszych przyjaciół, którzy towarzyszyli nam w naszych zmaganiach.

I zaczęło się „leczenie właściwe”. Na wstępie kontrola USG wykazała, że mam torbiel (o tym to akurat wiedzieliśmy po USG w lipcu w innej klinice). Pan doktor stwierdził, że nie powinna przeszkadzać w zajściu w ciążę, według niego konieczne było wykonanie badania na agresywność śluzu oraz badanie nasienia męża – upokarzające badanie, lecz czego się nie robi dla upragnionego celu. Na kolejnej wizycie poprosiliśmy lekarza (aby mieć absolutną pewność), żeby zaznaczył w naszej karcie, że jesteśmy przeciwni „In vitro”, że jesteśmy za życiem. Na pytanie doktora dlaczego, przecież to bardzo nowoczesna metoda z coraz większą skutecznością odpowiedzieliśmy, że nie jest to przecież metoda leczenia, tylko zapłodnienia, że jest instrukcja Kongregacji Nauki Wiary „Donum vitae”, encyklika „Humanie vitae”, itd., na co doktor: no tak, ale to tylko z punktu widzenia wiary… na co my: tak i prosimy aby naszą wiarę uszanowano. Lekarz powiedział, że wykorzysta wszystkie znane metody, ale jak zawiodą to co? Powiedzieliśmy, że wtedy pozostanie nam jeszcze adopcja, która jest inną formą rodzicielstwa. Lekarz przy każdej następnej wizycie niby to mimochodem podejmował temat „In vitro”, pokazywał artykuły dra Szamatowicza w tym temacie, my zaś w odpowiedzi daliśmy mu do przeczytania opinię prof. Bogdana Chazana i prof. Fijałkowskiego, na co dość zirytowany powiedział, że skoro jesteśmy tak wierzący to powinniśmy wiedzieć, że przecież Sara też zaszła z ingerencją, my na to, że oczywiście, ale z Bożą a nie lekarską.

W między czasie byłam na kontroli po zabiegu kolposkopii u innej pani dr w tej samej klinice i zamiast siedzieć u niej 15 min. wyszłam po 1,5 godziny. Związane to było z tym, że w tej klinice mają karty elektroniczne i wchodząc na wstępie pani dr do mnie: pani jest przeciw, a ja mam synka z In vitro, no i zaczęło się… znowu dyskusja na argumenty i na koniec nawet przyznała mi rację, że wspomagany rozród z In vitro jest faktycznie nie moralny, ale ona i tak jest szczęśliwa, że jej się udało. Wyznała, że nawet proboszcz podczas kolędy sugerował jej żeby w końcu pojednała się z Bogiem, ale ona chce mieć jeszcze jedno dziecko i może wtedy… ja się zapytałam: a co na to pani mąż? Odpowiedziała, że nie ma męża – jest rozwiedziona i dziecko wychowuje sama. Pozostawiam to bez komentarza.

Wracając do leczenia to pan dr do grudnia poddawał nas różnym badaniom i gdzieś pod koniec listopada stwierdził, że nasz „przypadek” idealnie nadaje się do zapłodnienia pozaustrojowego, bo tylko takie da efekt. W tym miejscu trzeba nadmienić, że dr na początku gdy dowiedział się o dwóch poronieniach zakazał nam współżycia w dni płodne, aż do momentu gdy nas dokładnie nie zdiagnozuje, gdyż trzecie poronienie spowodowało by znaczne komplikacje w leczeniu (znając metodę wieloobiawową ograniczyliśmy się do współżycia w dni niepłodne – chcieliśmy być odpowiedzialni – w późniejszym czasie dowiedzieliśmy się z Internetu, że po trzecim poronieniu wszystkie badania związane z leczeniem niepłodności mielibyśmy refundowane przez NFZ – czy o to doktorowi chodziło?).

Tu już na każdym kroku go sprawdzaliśmy – stracił nasze zaufanie. Ja miałam co raz większą depresję, smutek bezsilności rozdzierał nasze serca, chcieliśmy zrezygnować z czegoś czego nie można było nazwać leczeniem tylko szeroko zakrojoną i bardzo kosztowną diagnostyką. W poczekalni kliniki często spotykaliśmy pary z podobnymi problemami jak my, jednakże niektóre poddały się zabiegowi In vitro – bezskutecznie. Dziewczyny mówiły o upokorzeniu, o bezsensowności prowadzenia, o tym że czują się wykorzystane psychicznie i obnażone z godności. Zrozumieliśmy wtedy, że gdy straci się z horyzontu Boga i chęć posiadania dziecka zwycięży to człowiek zaczyna tkwić w beznadziei.

Na kolejnej wizycie już zniecierpliwieni poprawnymi wynikami badań i brakiem sensownej propozycji ze strony pana doktora zasugerowaliśmy, że w końcu może spróbowalibyśmy zajść w ciąże bo przecież jeszcze tego nie próbowaliśmy. Pan dr się do tego przychylił, ale zasugerował kontrolę dwa razy w tygodniu i podawanie odpowiednich leków w poszczególnych dniach cyklu. Po pierwszym „nieudanym” cyklu zasugerował, że trzeba zrobić badania genetyczne, ale tego już nie zdecydowaliśmy się zrobić (finansowo i moralnie byliśmy wykończeni) i poprosiliśmy o epikryzę celem okazania jej w ośrodku adopcyjnym. Słowa te dotknęły pana dra bardzo i z wydobyciem epikryzy mieliśmy duże komplikacje, zaś na samej epikryzie napisał, że „zapoznano pacjentów ze współczesnymi metodami leczenia niepłodności – In vitro”. 

Tak właśnie w naszym odczuciu działają kliniki „leczenia niepłodności”. Nie leczą tylko przygotowują pacjentów do niemoralnego i nie mającego nic wspólnego z leczeniem zabiegu In vitro. Lekarz podczas jednej z wizyt powiedział, że stanu w jakim znajduje się kobieta nosząca pod swoim sercem dziecko w wyniku zabiegu In vitro nie możemy nazwać jednoznacznie ciążą, gdyż jej organizm przez cały czas, aż do porodu walczy z „intruzem”, więc należy podawać kobiecie leki, które będą ten proces hamować. Lekami kobieta walczy z własnym układem obronnym. Każda kobieta kocha swoje dziecko od urodzenia, zaś my chcielibyśmy pokochać nasze dziecko od samego początku jego istnienia. Nie możemy sobie wyobrazić, że nasze dziecko miałoby powstać „na szkle” rękami lekarza, a nie podczas aktu okazywania sobie miłości przez swoich rodziców. Miałoby być wyselekcjonowane oczami uznającego się za „boga” lekarza spośród kilku-kilkunastu dzieciaczków powstałych w ten sam sposób. Co byśmy mu później powiedzieli: żyjesz bo lekarz tak chciał, abyś mógł żyć twoje rodzeństwo musiało zostać zlikwidowane bądź zamrożone? Ty to masz szczęście! Jak to piszę to aż ciarki mi przechodzą. A co z żoną: najpierw wymuszone „wielojajeczkowanie” – kobiecie jest podawana wielokrotnie większa dawka hormonów w celu pobudzenia organizmu do wzmożonej produkcji komórek jajowych, później „ciąża”, której jej organizm nie chce bo do mózgu nie poszedł impuls że było współżycie i doszło do poczęcia człowieka tylko pojawił się dla organizmu intruz, jakiś drobnoustrój, którego system obronny kobiety stawia sobie za zadanie zwalczyć (psychicznie można się wykończyć – udowodniono, że wśród par, które zdecydowały się na In vitro niezależnie od „efektu” notuje się duży odsetek rozwodów). Cierpi domowy budżet, gdyż metoda jest bardzo droga (to może za sprawą tego rządu ma się zmienić), cierpi morale rodziny, a na koniec sumienie, bo co zrobić z „dziećmi” które nie miały tyle szczęścia? A co zrobić gdy dokonano implantacji dwóch zarodków – który wybrać?

Najbardziej irytujące jest w tym wszystkim jednak coś zupełnie innego. Jeżeli obecny rząd RP chce dopomóc dyskryminowanym rodzinom, które nie mają dzieci, to czyż nie powinien wziąć pod uwagę wszystkich nowoczesnych metod „pozyskiwania potomstwa” i wybrać najlepszej znanej na świecie i ją finansować? Dlaczego w Polsce mówi się tyle o skuteczności In vitro – która nic nie ma wspólnego z leczeniem niepłodności, skoro w USA kliniki te padają jedna po drugiej w miejscach, gdzie powstają o wiele skuteczniejsze kliniki NAPROTECHNOLOGII. Do jedynej w Europie znajdującej się w Irlandii, kieruje się kobiety, które przeszły bez powodzenia przez trzy próby In vitro, i co się okazuje? Po trzech latach na 10 par „niepłodnych” 9 rodzi zdrowe dzieci. Komu zależy aby to ukryć?

Będąc na rekolekcjach oazowych jeden z księży podczas konferencji uświadomił nam, że podczas zawierania przysięgi małżeńskiej nie ślubuje się, że się urodzi dziecko tylko, odpowiada się twierdząco na pytanie celebransa „Tak, chcę przyjąć i po katolicku wychować potomstwo jakim nas Bóg obdarzy”. Te słowa kiełkowały w nas powoli, a Bóg pokazywał jaka jest Jego wola względem nas. Posłał nas nawet na rekolekcje gdzie jako jedyni z 17 rodzin mieszkaliśmy u górali, którzy adoptowali dzieci. W momencie gdy te słowa w nas dojrzały – my dorośliśmy do innej formy rodzicielstwa jaką jest adopcja i złożyliśmy dokumenty do ośrodka adopcyjnego. Zrozumieliśmy, że rodzina katolicka jest powołana do tego by przyjąć i po katolicku wychować potomstwo, a nie do tego by posiadać dziecko jako zaspokojenie swych egoistycznych konsumpnycjnych potrzeb.

Pozostawało pytanie dlaczego my właśnie mieliśmy doświadczyć tego, dlaczego mieliśmy przeżyć te wszystkie doświadczenia – dla jeszcze większej chwały Bożej, bo teraz się dzielimy z innymi, bo teraz będąc nauczycielami naturalnego planowania rodziny my mamy obowiązek przypominać o godności człowieka, o prawie kobiety i mężczyzny do tego by ich dziecko poczęło się w godnych warunkach i o tym że Pan Bóg ma dla nas Swój najlepszy plan, nie zawsze zgodny z naszą wolą, ale gdy zdamy się na wolę Bożą – Pan pobłogosławi.

My po dziewięciu latach małżeństwa mamy jedno dzieciątko narodzone „z serduszka” (adoptowaliśmy Klaudię) i nie przestajemy modlić się i starać o takie „z brzuszka”. Na Naprotechnolgię na razie nas nie stać, ale z Bożą pomocą wszystko jest możliwe. Należy tak długo pukać, aż w końcu Ktoś „przez natręctwo nasze” nam otworzy.

28 XII 2008

 

Szczęść Boże
Asia i Andrzej
z Gdyni

Dopowiedzenie z roku 2010

Pan jest Łaskawy!

Powyższe świadectwo zostało napisane dokładnie 28.12.2008 – w trzecim dniu życia ukrytego naszej Dominiczki :))) Gdy  09.01.2009 zrobiłam test i pomiar temperatury to wszystko potwierdził … to nie mogliśmy uwierzyć w swą radość.

14.09 2009 urodziłam naszą córkę Dominikę. Tak  że mamy teraz dwie córki Klaudię i Dominiczkę.

Pan, poprzez doświadczenia, które dopuszczał w naszym życiu pokazywał nam co tak na prawdę ślubowaliśmy – że przyjmiemy i po katolicku wychowamy potomstwo jakim ON nas obdarzy.

Asia i Andrzej z córeczkamiI kiedy już całkowicie sobie to uświadomiliśmy, zgodziliśmy się na JEGO plan, obdarzył nas dzieckiem narodzonym z serduszka, zaś gdy obecność Klaudii w naszym życiu wydobyła na nowo pokłady macierzyńskiej i ojcowskiej miłości Pan dał nam po raz trzeci być w ciąży lecz tym razem z radosnym zakończeniem – narodzinami zdrowej córki.

Stało się nam tak, jak Jezus Powiedział : „Dlatego powiadam wam:  Wszystko, o co w modlitwie prosicie, stanie się wam, tylko wierzcie, że otrzymacie” (Mk 11,24)

Leave a Reply