O zaufaniu do języka zdrowego rozsądku
W jednym z portali przeczytałem relację z debaty u red. Tomasza Lisa. Dziennikarz pisze: „Beata Kempa i Jacek Żalek przez całą dyskusję używali prawicowego języka (mówili o »zabijaniu«), a unikali terminów, na które zgadzali się wszyscy dyskutanci.
Według Żalka nie można podejmować decyzji o »zabiciu dziecka« na podstawie »prawdopodobieństwa choroby« – Nie ma terminu »zabicie dziecka poczętego«. Mówimy o przerywaniu ciąży, a nie zabijaniu dzieci. Każdy logicznie myślący za dziecko uważa dziecko urodzone – odpowiedziała na to Joanna Senyszyn z SLD”. Informację tę skomentowałem na Facebooku: „Co za idiotyzm! Prawicowy język? Nie słyszałem dawno większego idiotyzmu dziennikarskiego. A ktoś, kto dzisiaj mówi, że człowiek przed urodzeniem nie jest dzieckiem, to wyklucza się z grona ludzi myślących”. Pani Maria Antonia Dłużniewska umieściła następujący komentarz: „A jaki to jest język, jeśli nie prawicowy? Literacki? Naukowy? W czasie moich psychologicznych studiów na KUL nie spotkałam sie z terminem »dziecko«, gdy szło o okres prenatalny. Zamiast obrażać adwersarzy wykluczając ich z grona ludzi myślących, może Ksiądz ucieknie sie do argumentów, tzn. da przykład języka innego niż prawicowy, w którym dzieciństwo obejmuje okres prenatalny. Sama byłabym ciekawa tych języków”. Odpowiedziałem krótkim komentarzem na FB, ale temat wart jest dłuższego wywodu.
Jako przykład języka, o który dopomina się komentatorka mojego wpisu, podałem język potoczny, który jest chyba najlepszym odbiciem tzw. myślenia zdroworozsądkowego. Moje doświadczenie (może ktoś ma inne?) mówi mi, że w zwyczajnej sytuacji o człowieku w okresie prenatalnym mówi się właśnie „dziecko”. Nie dalej jak wczoraj rozmawiałem z młodymi ludźmi, którzy powiedzieli, że czas „postarać się o dziecko”. W moim rodzinnym domu (i nie tylko) obcowałem z wyrażeniami typu: noszę nasze dziecko (o ciąży), dziecko kopie, a kiedy lekarz pokazuje zdjęcie USG to chyba nie mówi matce (rodzicom), że to jest wasz płód, tylko wasze dziecko. Nie słyszałem też, by ktoś mówił: kopie mię płód albo noszę nasz płód. Znamienne jest to, że o dziecku mówi się przed i po porodzie tak samo. Język zdroworozsądkowy podkreśla bowiem ciągłość ludzkiego życia od poczęcia aż poza śmierć, co jest językowym wyrazem przekonania, że człowiek nie zaczyna się urodzinami i nie kończy się śmiercią. Niejednokrotnie słyszałem na cmentarzu wypowiedzi typu: patrz, ile tutaj leży ludzi (a nie denatów).
Od języka potocznego trzeba odróżnić język debaty naukowej czy prawnej. Inaczej będzie mówiła psychologia, inaczej prawo, inaczej medycyna. To, że psychologia czy biologia mówi o płodzie, nie znaczy, że neguje tutaj stan człowieczeństwa czy odbiera płodowi ludzkiemu status dziecka. To, że policjant mówi o zmarłym jako o denacie, a grabarz o zwłokach nie zmienia stanu rzeczy: wciąż mamy do czynienia z człowiekiem.
Mówienie o „zabijaniu dziecka” w odniesieniu do aborcji nie ma nic wspólnego z językiem prawicowym, to język konkretu, który może boleć. Czasownik „zabijać” jest czasownikiem neutralnym i znaczy tyle co „pozbawiać kogoś życia”. Aborcja jest nie tylko usunięciem ciąży – jakby powiedziała medycyna, ale jest także zabiciem dziecka – jak powie ten, kto jest przekonany, co do statusu poczętego człowieka. Gdyby ktoś powiedział o mordowaniu dzieci w odniesieniu do aborcji, to można by zarzut „prawicowości” języka być może podnieść. Mówiłbym wówczas jednak nie o „prawicowości” tego wyrażenia, ale o dużym nacechowaniu emocjonalnym, bo „mordować” to tyle samo co „przestępczo pozbawiać kogoś życia, zabijać kogoś; dokonywać morderstwa; też: zabijać w okrutny sposób, masowo”, a morderstwo nosi znamię okrucieństwa. Byłaby to już wypowiedź oceniająca, na którą trzeba mieć argumenty.
I jeszcze jedna kwestia pokazująca pułapkę języka. W debacie o „in vitro” w dyskursie „lewicowym” – że użyję kategorii zaproponowanej przez moją komentatorkę – nie mówi się o potrzebie posiadania płodu, ale o dziecku i jestem pewien, że osoba, która nosi w sobie dziecko poczęte w ten sposób, tak właśnie o nim myśli – jak o upragnionym dziecku, a nie o płodzie. Manipulacja polega na tym, że w tym samym „lewicowym” dyskursie, w przypadku aborcji, nie mówi się już o dziecku, lecz jedynie o płodzie i ciąży. Moim zdaniem, brak konsekwencji i manipulacja językowa widoczna jest gołym okiem.
Nie jestem zwolennikiem języka drastycznego i radykalnego, stąd moja uwaga co do użycia czasownika „mordować”, ale trudno się zgodzić na bezkrytyczne i pozbawione granic eufemizowanie tego języka. Wbrew próbie wmówienia nam tego, to nie jest język „prawicowy”, to język konkretu, język zdrowego rozsądku, język mądrości ludzkiej niepoddanej socjotechnice języka.
PS
Moja serdeczna przyjaciółka, matka dwójki pięknych dzieci, Basia Fijał, dopisała pod moim postem: „Teraz też coraz popularniejsze jest zwracanie się do nienarodzonego jeszcze dziecka po imieniu. Nikt nie nadaje imienia »płodowi«, imię nadaje się dziecku. I często słyszę, gdy inni pytają kobiety w ciąży: Jak się czujesz i jak się czuje (np.) Ania? Także coraz więcej lekarzy podczas badania ginekologicznego mówi o tym, jak się rozwija dziecko, a nie płód”. Dziękuję Basiu. To ważny głos, by znowu nie było zarzutów, że wymądrza się ksiądz, co dzieci nie ma, więc mu łatwo pisać.
ks. Andrzej Draguła
wpis na blogu „Mój komentarz do wszystkiego”, umieszczono na stronach DŻ za zgodą Autora.
Leave a Reply
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.