To instytut świecki, którego założycielem jest Sługa Boży ks. Franciszek Blachnicki. Jego początek sięga lat 50 XX wieku.
To jest historia kilku dziewczyn z prowincji, z pokolenia, które poznało II wojnę światową z perspektywy dziecka. Kiedy zaczyna się ta opowieść, wszystkie mieszkają na Śląsku i nie wyrosły jeszcze z białych podkolanówek i kokard we włosach. Niektóre mają staroświeckie imiona: Gizela, Zyta, Zenia (czyli Zuzanna). Jedna z nich jest tak piękna, że kiedyś kardynał Karol Wojtyła powie o niej: „tej to aniołowie będą musieli pilnować”.
Historia ta zaczęła się jednak o wiele wcześniej – w raju. Po grzechu pierworodnym Adam i Ewa opuszczają ogród Eden. Choć o tym nie wiedzą, otrzymują inny raj. Rozpoczynają pielgrzymkę z tęsknoty za tym, co przeminęło. Oglądali Boga twarzą w twarz i płonie w nich ogień tęsknoty za rajem. Bohaterki mojej opowieści także noszą w sobie ogień tęsknoty za rajem. Chcą żyć tylko dla Boga – ale nie w małżeństwie i nie w klasztorze. Nie ciekawią ich utarte ścieżki. Ich marzenia są na początku skromne: zamieszkać wspólnie, pracować przy parafii, odwiedzać chorych. Czy trzeba mówić, że nikt nie wie, o co im właściwie chodzi?
Ale w ich życiu pojawia się ktoś, kto – nie od razu chętnie – gromadzi je wokół siebie. Jest od nich o pokolenie starszy: harcerz, żołnierz kampanii wrześniowej, nieudany konspirator, więzień Oświęcimia. Dostał wyrok śmierci i cudem przeżył, bo nie wykonano na czas kary. (Po latach opowie, że podczas ostatniej nocy, kiedy kara mogła być wykonana, słyszał, jak w drzwiach jego celi przekręca się już klucz strażnika – ale z niewiadomych powodów strażnik na powrót zamknął drzwi i odszedł). Ten człowiek spotkał Boga i przeżył nawrócenie w hitlerowskim więzieniu. Kiedy wojna się skończyła, wrócił do Polski, wstąpił do seminarium, został księdzem. Nazywał się Franciszek Blachnicki.
Bóg związał los tych dziewczyn z jego losem. On miał wizje i plany, a one pomagały je realizować. Były wierne i twórcze. Ani milicja, ani tajne służby PRL nie mogli im przeszkodzić, choć ich szpiegowali, prowokowali, wyrzucali z domu. Blachnicki mówił: mogą nas wszystkich rozkurzyć, ale to nie znaczy, że idea zginie, skoro my żyjemy. Idea budowania Królestwa Bożego w duchu bezgranicznego oddania Niepokalanej wyprowadziła nasze bohaterki z rodzinnych domów do Katowic, a potem z rodzinnego Śląska w szeroki świat: do Krakowa, Krościenka nad Dunajcem, Lublina, Dursztyna, Rzymu, Carlsbergu… Stojąc u początków ruchu oazowego, spotykały wielu niezwykłych ludzi i robiły rzeczy, o których nigdy im się nie śniło. Przygoda się rozpoczęła!
Blachnicki zaraził je ideą, że można żyć w Kościele w czystości, ubóstwie i posłuszeństwie, jednocześnie będąc zanurzonym w świecie. Znał prawo takich wspólnot – instytutów świeckich – już w latach pięćdziesiątych. (Jedna z dziewcząt, Dorota, przepisywała teksty o instytutach świeckich w głębokiej tajemnicy, gdzieś na strychu.) Ideałem stała się Maryja jako Niepokalana – Ktoś, kto jest całkowicie dla Boga i braci, kogo nie kala egoizm – i Matka: Ktoś, kto przez miłość rodzi Jezusowi nowych członków Kościoła i otacza troską życie wiary w nich.
Z tych pierwszych kilku dziewczyn zrobiło się ponad sto. Mieszkamy w Polsce, w Niemczech, na Słowacji i na Ukrainie. Niektóre żyją wspólnie, inne indywidualnie. Jedne są zaangażowane w pracę dla Ruchu Światło-Życie, inne pracują zawodowo (a są i takie, które łączą jedno z drugim). Jesteśmy małym Kościołem – co nie znaczy, że jest u nas jak w niebie, bo nie urodziłyśmy się w raju. Staramy się jednak nie tracić cierpliwości do siebie i innych, bo miłość to też przebaczenie, znoszenie siebie nawzajem. Bóg nie chce niczego od nas. On chce nas. Chrystus, nasz Ukochany, zawsze świeży jak pąk róży, troszczy się, żeby nie wygasł w nas ogień tęsknoty za rajem.
Więcej informacji na stronach Instytutu