Przy okazji nauki języka, bardzo ważnych dla mnie konwersacji i przygotowań do sprawowania liturgii, poczyniłem kilka ciekawych spostrzeżeń.
Nie zdawałem sobie dotąd sprawy, że język liturgii nie jest tożsamy z językiem codziennym. Dopóki posługujemy się językiem ojczystym to jakoś umyka, ale po przejściu na angielski okazało się, że wielu słów nie znam, nawet moja nauczycielka – specjalistka od publicznych wypowiedzi – musi sprawdzać niektóre z nich. Co ciekawe, w języku angielskim trzecie wydanie Mszału Rzymskiego było rewolucją lingwistyczną. Nie tylko zmieniono słowa konsekracji, ale i zlatynizowano zarówno konstrukcję gramatyczną, jak i słownictwo, co sprawiło, że obecnie liturgia w języku angielskim i polskim są sobie bliższe. Może warto zwrócić na to uwagę, przykładając większą wagę do tłumaczenia sensu słów i zwrotów (np. Pan z wami) użytych w liturgii. Myślę, że to wielkie wyzwanie dla Ruchu – wszak liturgicznego – który powinien nie tylko dbać o staranne sprawowanie liturgii, ale także o wtajemniczanie w nią wszystkich, zwłaszcza we wspólnotach parafialnych, a nie tylko swych uczestników, co zresztą dzieje się w ramach formacji.
Kolejna sprawa wyszła przy okazji przygotowywania przeze mnie czytań. Moja nauczycielka z zadowoleniem zauważyła, że pierwszy raz w życiu przychodzi na niedzielną mszę przygotowana, bo zna czytania. Co więcej, zna także czytania na dni powszednie i ma możliwość zapytania, wyrażenia swoich wątpliwości czy poszukiwania sensu. Uświadomiło mi to wielką potrzebę zarówno tłumaczenia sensu czytań przed, w czasie i po liturgii, jak i wspólnego pochylania się nad Słowem Bożym. Niby takie oczywiste sprawy, ale dopiero w trakcie praktykowania można zauważyć, jakie to przynosi owoce. No i coś więcej – dla wielu osób Biblia jest całkowicie niezrozumiałą księgą, której nie przyjmują, bo nie widzą połączenia tych odległych postaci, wydarzeń, wskazań z teraźniejszością i historią konkretnych osób. Więc trzeba dla nich otworzyć tę księgę na nowo!
Ale to nie koniec refleksji związanych z konwersacjami w angielskim. Okazało się, że księża to taki mimo wszystko dość „kosmiczny” gatunek ludzi. Z reguły, niestety, niedostępni i zdystansowani. Izabella (moja lektorka, co ciekawe, żona Polaka) przyznała się, że jestem pierwszym księdzem, z którym może na spokojnie porozmawiać zarówno o rzeczach wzniosłych, jak i błahych. Zna kilku księży, ale nigdy nie było sposobności do głębszych spotkań i rozmów. Ostatnio zamiast przygotowywać teksty do liturgii ze dwie godziny dyskutowaliśmy, oczywiście po angielsku, z licznymi poprawkami moich błędów językowych, o sensie małżeństwa, o kobiecości, męskości, a kilka dni wcześniej o różnicy pomiędzy wiarą a religią. Przyzwyczaiłem się we wspólnocie do takich rozmów, ale zdaję sobie sprawę, że powszechnie to tematy tabu. Może między innymi dlatego, że najczęściej z księdzem rozmawia się przy okazji spowiedzi, „odwiedzin duszpasterskich” czy wizyty w kancelarii (biurze) parafialnym. Zazwyczaj dzieje się to w pośpiechu albo w kontekście „załatwiania” czegoś. Brak czasu, konieczność dopełnienia formalności, poczucie skrępowania czy powaga sytuacji powodują, że nie ma ani miejsca, ani sposobności do otwartej dyskusji, w której dochodzi do wymiany poglądów, gdzie jest miejsce na odmienność zdania czy trudne pytania. Wydaje mi się, że trzeba nam spersonalizować te spotkania, o których wcześniej pisałem, a także dać sposobność do spotkań mniej czy w ogóle nieformalnych. Trzeba dać możliwość spotkania i wypowiedzenia się zwłaszcza tym, którzy poszukują odpowiedzi na swoje pytania. I nie chodzi tu często o przekonanie ich do swojego zdania, ale o otwarcie się i osobowe potraktowanie nawet wtedy, gdy całkowicie się nie zgadzamy z dyskutantem. To może być sposobność do refleksji dla obu stron i zadania sobie pytań, których do tej pory unikali. Poza tym, gdzie pójdą ze swoimi pytaniami? Z reguły do osób, które mogą ich utwierdzić w błędnych poglądach. Lepiej więc włożyć kij w mrowisko i cierpliwie poczekać, niech się namyślą, niż schować głowę w piasek i narzekać na wątpiących czy odchodzących od wiary.
I jeszcze jedna sprawa – nie należy robić sztucznych problemów, zwłaszcza, gdy ktoś się pogubił w życiu. Na dniach zgłosiła się do mnie nasza rodaczka, która nie ochrzciła jeszcze swoich dzieci. Nie pytałem, dlaczego tego nie zrobiła. Zaprosiłem ją na spotkanie, żebyśmy nie tylko załatwili formalności, które wszak też są ważne, ale żeby pogadać o jej życiu i sprawach. Była raczej zdziwiona, że to tak można. Wniosek – jaki ma obraz formalności przed chrztem? Myślę, że moje refleksje dotyczą nie tylko posługi księży, ale w ogóle naszej chrześcijańskiej wspólnoty i jej postawy, zwłaszcza wobec zagubionych i wątpiących, czy wręcz kontestujących wiarę. Chciałbym zaprosić do podjęcia wyzwania, żeby język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa, ale i co poczuje serce, a nade wszystko tego, w co wierzy osoba.
ks. Maciej Krulak