Z racji Dnia Niepodległości zaprosiliśmy Polaków z Gibraltaru i Hiszpanii (przynajmniej z najbliższej części Andaluzji) na Mszę Świętą w intencji Polski.
Mimo że był to dzień roboczy i z tej racji godzina musiała być późniejsza (2000), to zebrało się około czterdziestu osób. Całkiem sporo patrząc na lokalne warunki i biorąc pod uwagę, że część z nich dojechała z hiszpańskiej strony, a ostatnio są straszne kłopoty na granicy i czasem warto przejść przez nią na piechotę. Wielką radością była odwaga dwóch dziewczyn, które przeczytały czytanie i wezwania modlitwy powszechnej, zwłaszcza, że całość swojej edukacji odbyły poza Ojczyzną, i nie było to dla nich aż tak prosta i oczywista sprawa.
To, czym chciałbym się podzielić, to jednak nie tylko sama liturgia, ale to, co się dzieje w jej wyniku. Tutaj, jak i w innych miejscach, gdzie jest się z dala od Ojczyzny, wielu jest spragnionych spotkania z Polakami, dlatego po Mszy jest czas na wspólne posiedzenie przy kawie i pogadanie. Tak sobie zacząłem myśleć, jak bardzo potrzeba dostrzeżenia w Polsce, że Eucharystia jest czasem spotkania i to zarówno w wymiarze wertykalnym – z Bogiem, jak i horyzontalnym – z braćmi i siostrami.
Puściłem wodze fantazji i pomarzyłem o możliwości posiedzenia po każdej mszy z parafianami, przy kawie i herbacie, by przeżyć wspólnotę, by dzielić się życiem. Może potrzeba takiej „kawiarenki” parafialnej, gdzie zawsze będzie można spotkać księdza (sączącego sobie dobrą kawę), który ma czas i nigdzie nie musi lecieć. Przypomniała mi się krakowska restauracja na Kazimierzu, gdzie jest stolik Rabina (przy nim zdjęcia znanych osób, które przychodziły z nim się spotkać), do którego można się dosiąść i porozmawiać. Jako ksiądz zdaję sobie sprawę z wielu naszych obowiązków, ale też znam realia. Często wracamy do siebie, żeby w spokoju wypić kawę, niestety czasem w samotności przed telewizorem czy komputerem. Ach, marzy mi się taka wspólnota po Eucharystii. To, czego doświadczamy na Dniach Wspólnoty, wystając pod kościołem po Mszach przygotowywanych przez nasze wspólnoty, czy nawet po tych codziennych, gdy spotkamy znajomych, zwłaszcza ze wspólnot. Czasem pośpiech, wiele spraw do załatwienia uniemożliwiają spokojne „skonsumowanie” wspólnoty, która dzięki Bogu wytwarza się w Eucharystii. Dla wielu z nas rozumienie Eucharystii jako komunii (koinonia, communio – wspólnota), jest oczywiste, ale czy ma być zawężone tylko do samej celebracji? Co moglibyśmy zrobić, aby to, co stało się w Eucharystii, miało szanse przetrwać dłużej niż śpiew na jej zakończenie? Może stopniowe przemienianie myślenia – od obowiązku, któremu należy zadośćuczynić, do partycypowania we wspólnocie?
Zdaję sobie sprawę, że łatwo jest reformować nasze parafie z odległości i mądrzyć się, żyjąc w innych warunkach, ale może dla mnie jest to czas nauki, żeby kiedyś mieć odwagę do przeorganizowania życia parafialnego? To pragnienie spotkania dotyczy zresztą nie tylko naszych rodaków na obczyźnie. Normalną sprawą dla osób z tutejszej Odnowy jest posiedzenie po Mszy przy kawie w najbliższej kawiarni i pogadanie zarówno o tym, co usłyszeli i doświadczyli w kościele, jak i o codziennych sprawach.
Trzeba zobaczyć, że dbanie o wspólnotę musi wyrazić się w wielu płaszczyznach. Trzeba znaleźć czas. Teraz czas to pieniądz, więc będzie to kosztowna inwestycja dla wszystkich, ale zyski z niej mogą być oszałamiające. Wszak wszyscy szukamy szczerych i trwałych relacji, potrzebujemy środowiska do dzielenia się życiem. Takie nieformalne spotkania po liturgii (ach, tak sobie w niedzielę przejść z całymi rodzinami na kawę, lody i ciasto i po prostu półgodziny posiedzieć w miłym braterskim towarzystwie z duszpasterzem, który nie musi akurat patrzeć na zegarek – marzenie ściętej głowy?), które pomogłyby nam przeżywać nasze wspólnoty lokalne, jako żywe i autentyczne, pozbawione anonimowości i rutyny. A zawsze jest o czym pogadać i liturgia może być doskonałym początkiem dzielenia się Słowem i życiem. To byłby wspaniały ciąg dalszy celebracji.
ks. Maciej Krulak