Czas oczekiwania na Gibraltarze na decyzję Papieża odnośnie nominacji nowego biskupa upływa wśród wielu dyskusji. Najpierw Stolica Apostolska zdecydowała o wyznaczeniu na Administratora Apostolskiego biskupa Ralfa, który nadal zarządza w swoistym trybie tymczasowym naszą diecezją. Ma to swoje dobre i złe strony. Z tych drugich to oddalenie Gibraltaru od Hallam i konieczność zajęcia się przez biskupa świeżo powierzoną diecezją. Z pozytywów na pewno to, że dobrze rozumie sytuację i jest tutaj bardzo lubiany. Jednocześnie wielu odczytuje to jako znak, że jego następcą zostanie ktoś z zewnątrz. I tutaj zaczynają się długie dyskusję – obcy czy swój?
Trzeba spróbować zrozumieć skomplikowaną sytuację tej miniaturowej diecezji. Od zawsze byli tu obok lokalnych księży przedstawiciele różnych miejsc związanych ze Zjednoczonym Królestwem, a więc sporo Maltańczyków czy Irlandczyków. Niektórzy byli tu na stałe, a inni tylko na kilka lat. Aktualnie lokalne duchowieństwo to przede wszystkim pięciu tubylców, mniej więcej w jednym wieku, tak pomiędzy 45 a 55 lat życia. Są tutaj od zawsze, z wyjątkiem lat seminaryjnych, które spędzili w Anglii, Hiszpanii czy w Rzymie. Z jednej strony doskonale rozumieją tubylców, a z drugiej są trochę zakładnikami swojego pochodzenia. Zasadniczo wszyscy są albo ich znajomymi, albo krewnymi, dawnymi sąsiadami czy kolegami ze szkoły. Trudno jest w takiej sytuacji być stanowczym czy doprowadzić do jakichkolwiek zmian, zwłaszcza, kiedy zna się z wszystkimi pozostałymi księżmi.
Z tych racji wielu uważa, że lepiej byłoby, gdyby przyszedł ktoś z zewnątrz. Ale tutaj rodzi się kolejna trudność w zrozumieniu specyfiki zamkniętego społeczeństwa, gdzie większość młodych wyjeżdża na studia do Anglii i już nie wraca. Gdzie zasadniczo żyje się dostatnio i nieustannie w otoczeniu tych samych ludzi. Tutaj zasadniczo nie stawia się wymagań, a życie toczy się leniwie, zwłaszcza latem, kiedy najczęstszym miejscem przebywania mieszkańców jest plaża. Tutaj wszystko dzieje się na widoku. Mawiają, że nie ma tajemnic na Gibraltarze. Jednocześnie taka sytuacja nie stawia większych wyzwań duszpasterskich – kto chodzi do kościoła, to chodzi, a kto nie chodzi, to i tak nie przyjdzie.
Ostatnio wpadła mi w ucho piosenka, której refren mówił, że najgorzej, jak człowiek nie ma wyzwań, już o nic się nie troszczy, ani niczego nie boi. Tutaj, jeśli chodzi o duszpasterstwo, właśnie tak jest. Dlatego wiele spraw wzięli w swoje ręce świeccy. Wspólnoty funkcjonują nawet, gdy nie mają wsparcia ze strony księży. Niewiele by trzeba, by dać wsparcie, ale czasem i tego brakuje. Zasadniczo można się tutaj ograniczyć do krótkiej, bo bez śpiewów mszy, raz na jakiś czas dyżuru w konfesjonale, czy pogrzebu. Jest opieka duszpasterska nad szkołami, ale w większości wypadków ogranicza się do odprawienia dla tej szkoły kilka razy w roku mszy świętej czy I Komunii, albo uczestnictwa w bierzmowaniu starszych uczniów. Zasadniczo katecheza szkolna jest prowadzona przez świeckich. Ma charakter bardziej religioznawstwa i wyraźnie liberalny. Niestety, nie wpływa to dobrze ani na wiarę, ani na rzetelną wiedzę na temat chrześcijaństwa.
Czy można to zmienić? Myślę, że tak. Tylko czy jest pragnienie zmiany? Przypomina mi to trochę sytuację w Polsce i przekonanie, że przecież w niektórych częściach kraju nadal większość chodzi na niedzielną mszę, a księża wciąż mają co robić w konfesjonałach. Tutaj też tak było, wcale niedawno, jakieś dwadzieścia lat temu. Teraz sytuacja jest diametralnie inna, a spadek praktykujących boleśnie odczuwalny. No cóż: jak nie ma wyzwań, nie ma się o co bać, ani wokół czego chodzić, to taki marazm skutecznie może uśpić. Gołym okiem widać długotrwałe zaniedbania, takie swoiste odpuszczenie sobie. Dlatego wielu czeka na nowego biskupa z wielką nadzieją na zmianę. Na to, że przyjdzie człowiek z wizją, bezkompromisowy, śmiały w decyzjach, który tchnie nowego ducha i zmobilizuje do intensywnej pracy. Z drugiej strony są tacy, którym taki status quo, jaki dziś jest, odpowiada. Zasadniczo wszystko jest po staremu i szaleństw nie ma. Ani zagrożeń, ani wyzwań. Tak sobie można spokojnie żyć, nie wchodząc sobie wzajemnie w drogę.
W środku tego zawieszania zastanawiam się nad Bożym planem dla mnie – co ja tutaj mam robić? Też jestem zawieszony w próżni obietnicy mojego biskupa, że jak będzie miał jakieś miejsce do pracy dla mnie w rodzinnej diecezji, to mnie wymieni na innego księdza. Tylko nikt nie potrafi powiedzieć, kiedy to będzie. A więc moje zawieszenie jest podwójne i przez to trochę męczące. Ale wszystko i tak jest w ręku Boga i nie ma się co rzucać. Grunt, żeby robić to, co On chce, żebym robił. Więc szykuję się na kolejne spotkanie z ludźmi, których Pan postawił na mojej drodze.
ks. Maciej Krulak