Wszystko zaczęło się od wyprawy na delfiny. W tutejszych wodach żyje ponoć około 2500 tych niezwykle inteligentnych ssaków. Można je oglądać w dość naturalnym dla nich środowisku, wypływając w rejs specjalnymi łodziami motorowymi. Takie safari nie jest specjalnie drogie i trwa około półtorej godziny.
Łódź wypływa raptem kilkanaście minut od przystani na wody zatoki, pośród zakotwiczonych (czasem ogromnych) statków. Załoga wypatruje śladów obecności delfinów, a jak je dostrzeże, to kieruje w tę stronę łódź, rozpędzając ją, a następnie wyłączając silnik, co powoduje, że po cichu wpływamy na żerowisko. Delfiny najpierw obserwują nas z daleka, a potem przepływają pod łodzią, skaczą dookoła i ogólnie jest szał. W czasach aparatów cyfrowych oznacza to, że większość widzów jest do nich przylepiona, albo w charakterystyczny sposób unosi swoje smartfony, kręcąc filmiki i robiąc setki zdjęć. W pierwszym odruchu i ja postanowiłem machnąć jakąś fotkę, także z myślą od niniejszym felietonie. Szpan jak nie wiem co. Po kilku nieudanych, a załączonych Wam do wglądu, próbach uświadomiłem sobie, że bardziej koncentruję się na zrobieniu zdjęcia, niż na syceniu się przepięknym widokiem. Musiałem wybrać.
Wtedy uświadomiłem sobie, że w życiu jest bardzo podobnie: mogę skoncentrować się na próbie utrwalenia tego, co w tym momencie dzieje się w moim życiu, albo przeżyć w pełni tę chwilę, zostawiając w swojej pamięci jej piękno. Wydaje mi się, że czasem chcemy mieć coś konkretnego (jak fotografie), czym podzielimy się z innymi. Stwierdzamy, że robimy to przecież nie dla siebie, ale dla nich. Jednak sami próbując coś ocalić, tracimy.
Czy przeżywam każdy dzień jako coś wyjątkowego, godnego zachowania, czy też wciąż czekam na „ten dzień”, ten wymarzony, wręcz idealny? Złapałem się na tym, że nadal dzielę dni na te cenne i te bezwartościowe. A każdy z nich jest wyjątkowy i głupotą jest tracić choć jeden z nich.
Czasem owocność dnia mierzę tym, co udało się zrobić, jakby od popchnięcia spraw do przodu zależało, czy był to dobry, czy nieudany dzień. Muszę się leczyć z takiego oceniania dni i dbać, aby żaden mi nie uciekł. Miarą dnia nie jest tylko dobre spełnienie swoich życiowych obowiązków, ani liczba ważnych spotkań, ani także samozadowolenie, ale raczej przeżycie każdej, nawet najbardziej ulotnej chwili w pełni, w poczuciu bycia obdarowanym nią. Gdy tak płynęliśmy wspomnianą łodzią i widok był zachwycający, woda tryskała na nas i ogólnie było wspaniale, to moje myśli pospieszyły ku dziękczynieniu Bogu za piękno stworzenia, i za to, że dane mi jest to oglądać i smakować. To chyba jest miarą sensu każdego dnia. Czego Wam wszystkim z całego serca życzę.