Wielu z nas, kleryków, szybko przemykając korytarzem niedaleko profesorskiej piątki mija zdjęcie uśmiechniętego księdza. Wisi ono wśród zasłużonych absolwentów seminarium takich jak ks. Bozowski, Popiełuszko, czy wychowawców jak o. Miętek. Niestety, kiedy w rozmowie w seminarium pada jego nazwisko okazuje się, że towarzyszy temu często pytanie: „A kto to?”
Ks. Wojciech urodził się w 1935 roku w Milanówku k. Warszawy. Do szkoły podstawowej chodził w rodzinnym Zalesiu Górnym. W 1945 roku z całą rodziną przeprowadził się do Warszawy gdzie w 1951 roku uzyskał świadectwo dojrzałości. Jako 16-latek wstąpił do Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Warszawie *(był najmłodszy na kursie), które ukończył w 1956 r. Z powodu niepełnego wieku kanonicznego wymaganego do przyjęcia święceń kapłańskich (miał 21 lat) został wysłany na studia w zakresie historii Kościoła w średniowieczu na KUL, same zaś święcenia otrzymał z rąk ks. bpa Zygmunta Choromańskiego 29 czerwca 1958 r. Z innych ważnych wydarzeń należy wspomnieć fakt, że 6 października 1968 r. został przydzielony na stanowisko adiunkta do Katedry Liturgiki na Instytucie Teologii Pastoralnej KUL *(tu spotkał się z ks. Blachnickim). Stąd w pionie swej specjalizacji najwięcej sił i czasu poświęcił zagadnieniu odnowy liturgii w duchu Soboru Watykańskiego II. Partycypował w przekładach zreformowanych ksiąg liturgicznych (Chrzest dzieci, Liturgia Godzin, Mszał Pawła VI, Liturgia Pogrzebu) i w korekcie pozostałych. Współtworzył śpiewnik Alleluja [zob. wstępy w śpiewniku]. Ponieważ był kapłanem Archidiecezji Warszawskiej, z polecenia swojego biskupa należał do Diecezjalnej Komisji Liturgicznej. W ramach prac tej Komisji w 1974 r. przygotował rozdział o Liturgii dla Synodu Warszawskiego.
Osobną kartę zapisał ks. Danielski w dziejach Krajowego Duszpasterstwa Służby Liturgicznej (KDSL) oraz Ruchu Światło-Życie, najpierw jako współpracownik ks. Franciszka Blachnickiego, Krajowego Duszpasterza Służby Liturgicznej i założyciela Ruchu, potem jako odpowiedzialny za te dziedziny życia Kościoła. Wspomagając ks. Blachnickiego podejmował co roku posługę w oazach podczas wakacji, z radością służył swoją wiedzą studentom, księżom moderatorom odbywającym specjalizację pastoralno-liturgiczną przy Instytucie Teologii Pastoralnej KUL. Również z myślą o księżach uczestnikach tego studium, wybudował dom w Lublinie przekazując go do dyspozycji KDSL i Ruchowi Światło-Życie. Ks. dr Danielski był – obok ks. bpa Tadeusza Błaszkiewicza, o. prof. Augustyna Jankowskiego OSB i ks. prof. Stanisława Nagyego SCJ – członkiem Komisji Teologicznej Krajowego Duszpasterstwa służby Liturgicznej, zatwierdzającej podręczniki formacyjne Ruchu. Opracowywał też teksty liturgiczne, którymi posługują się członkowie Ruchu (np. „Modlitwa codzienna służby liturgicznej”, Lublin 1979, „Triduum Paschalne. Modlitwa godzin”. Wyd. 2. Lublin 1979, „Centralna Oaza Matka. Wigilia Zesłania Ducha Świętego, Niedziela Zesłania Ducha Świętego, Święto Maryi, Matki Kościoła. Modlitwa godzin”. Lublin 1977). Teksty te zawierają także tłumaczenia hymnów, pieśni i psalmów ks. Wojciecha (np. „Głoś imię Pana”, „Niechaj będzie uwielbiony Bóg nasz Pan nad pany”, „Duchem całym wielbię Boga”). Przygotowywał również zestaw części zmiennych do Jutrzni i do Nieszporów na cały rok, aby grupy Ruchu modlące się codziennie tekstami Liturgii Godzin miały zapewnione tłumaczenia tych części, których nie zawierały „Psalmy i kantyki” M. Skwarnickiego i P. Galińskiego.
W r. 1982 na prośbę ks. bpa Błaszkiewicza, Delegata Episkopatu Polski do spraw KDSL i Ruchu Światło-Życie ks. Wojciech Danielski przejął odpowiedzialność za Ruch i KDSL jako pełniący obowiązki moderatora krajowego *(ks. Blachnicki z racji Stanu Wojennego, będąc na liście osób przeznaczonych do aresztowania, przebywał poza granicami Polski i nie mógł wrócić). Nominację Krajowego Duszpasterza Służby Liturgicznej otrzymał 2 maja 1984 roku. Wypełniając tę posługę nie wprowadzał nowych treści formacyjnych, lecz uczył zgłębiać charyzmat Ruchu i zachowywać go wiernie. Wszystkie bieżące pomoce i materiały ukazujące się w Ruchu były przez niego wnikliwie przeglądane, dokładnie czytane zanim uzyskały aprobatę. Otwarty na każdego człowieka, szczególną troską otaczał kapłanów, alumnów i diakonię w Ruchu. Całą swoją postawą uczył szacunku dla najświętszych tajemnic naszej wiary, przy każdej okazji tłumacząc wymowę gestów i znaków liturgicznych dla pogłębienia przeżycia misteriów przez uczestników rekolekcji *(zapamiętany został jako mistagog w pozytywnym tego słowa znaczeniu). Często zapraszany do różnych oaz rekolekcyjnych, dawał się w nich poznać jako ojciec i brat. Stawał w obronie Ruchu i oazowiczów – niejednokrotnie osobiście spotykał się z biskupami, aby interweniowali wobec poczynań władzy komunistycznej (choć i w kręgach Kościelnych często pojawiało się „niezrozumienie”).
Homo Paschalis (człowiek paschalny) – zakochany w liturgii, człowiek modlitwy – te słowa przewijają się we wspomnieniach o nim. Tak jawił się osobom, które miały szczęście go znać, z nim współpracować i korzystać z jego posługi kapłańskiej. Kochał modlitwę i zachęcał do niej, często podsuwając swoje ulubione modlitwy. Były to teksty przez niego układane bądź tłumaczone. Za genialny i piękny przykład może tu służyć „modlitwa przed Mszą św. poranną” i „modlitwa całkowita” oraz „Codzienne zjednoczenie się kapłana z Chrystusem Sługą”, które odmawiał codziennie rano. Przebija z nich głęboka duchowość człowieka żyjącego tajemnicą Paschy Jezusa, tajemnicą Eucharystii. Celebrowana przez niego Msza św. była zawsze starannie przygotowana i wcześniej przemodlona. Osobiście bardzo chciał być benedyktynem i za o. prof. Augustynem Jankowskim, który był jego prefektem w seminarium, iść do Tyńca. Sam należał do grupy 60 kapłanów-oblatów Archidiecezji Warszawskiej i bywał w Tyńcu najczęściej. Niestety obowiązki, jakie podjął *(Uczelnia, Ruch, Komisje, itp.) ciągle oddalały jego decyzją i zgodę bp. na poświecenie się życiu mniszemu. Bardzo z tego powodu cierpiał.
„Nie przestawał być kapłanem ani na chwilę. Umiał być serdeczny i bezpośredni, nigdy poufały. Czas spotkania z nim chciało się zawsze przedłużyć”. Tak wspominają go ci, z którymi wyjeżdżał na wspólne urlopy. Dla większości z nich był spowiednikiem i doradcą, powiernikiem i trochę nauczycielem i w bardzo szczególny sposób przyjacielem. Nie był mówcą porywającym czy wyciskającym łzy. Marek Pękała wspominając „Małego” pisze: „Na wyjazdach wstawał o 5 rano by odmówić brewiarz i przygotować homilię. Starał się mówić spokojnie i prosto, unikał patosu, dramatycznych gestów i nadużywania wielkich słów. W homiliach pojawiały się liczne dygresje, ale potrafił trzymać się tematu wyznaczonego przez czytania. Z drugiej strony homilie były mocno zakorzenione w naszych doświadczeniach, w realiach i trudnościach codziennego życia. Charakterystyczną cechą Jego homilii, szczególnie w małym gronie, było to, że zawierały one przegląd Jego obserwacji z ostatnich tygodni, i nie tylko. Nawiązywał do drobnych wydarzeń czy spostrzeżeń, spotkań z różnymi ludźmi, nie po to, żeby pokazać, z kim się spotkał albo gdzie bywał, ale po to, by ukazać ludzką słabość i wielkość, dobroć i zło. Nie były to przykłady wyśnione, ale wzięte prosto z życia, bez upiększeń. Dlatego silnie przemawiały do ludzi. I dlatego sporo (choć pewnie i tak za mało) z tego, co próbował nam tłumaczyć, wsiąkło w nas.” I na innym miejscu „Mawiał, że „Kościół jest po to, żeby podnosić człowieka” i to na różne sposoby. Opowiadał nam, jak w 1983 roku w trakcie papieskiej Mszy na warszawskim stadionie, którą w całości spędził w konfesjonale zaimprowizowanym na zewnątrz stadionu, najpierw wyspowiadał, a później dosłownie pomagał jakiejś staruszce podnieść się po spowiedzi.” Dla mnie jest to piękny i budujący przykład kapłana, który jest cały dla ludzi, do których został posłany. Nie poprzestawał na powierzchowności, ale każdy był dla niego równie ważny i wyjątkowy. Powodowało to czasem dziwne sytuacje, bo kiedy np. jakiś student miał problemy z magisterką, szedł do Danielskiego, bo ten nigdy nie odmawiał. Sam zaś nie miał czasu dokończyć swojej habilitacji.
Zmarł w Warszawie 24 grudnia 1985 roku. Posługę moderatora i ojca pełnił do ostatnich dni swego życia. Uroczystości pogrzebowe, w atmosferze paschalnej nadziei, przy śpiewie „Zmartwychwstał Pan” i zapalonych świecach, odbyły się 30 grudnia w Archikatedrze Warszawskiej. We wprowadzeniu do Mszy świętej ks. Kard. Józef Glemp powiedział: „Żegnamy kapłana o głębokiej, żywej wierze, jaką nam za swego życia ukazywał i której znaki mogliśmy wszyscy obserwować. Żywa wiara Księdza Wojciecha opierała się na duchowości św. Benedykta. To przez wiarę tak gorliwie służył młodzieży. Tą troską wiary ogarniał również kapłanów. Był człowiekiem gorącej modlitwy w życiu całego Kościoła”. Czytania były wybrane przez ks. Danielskiego: Pierwsze czytanie „Nikt nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie” (Rz 14, 7-9.10b-12) oraz Ewangelia „aby byli jedno i ja do Ciebie idę, Ojcze” (J 17, 20-26). Homilię wygłosił ks. abp. Bronisław Dąbrowski, mówiąc między innymi: „Ks. Wojciech na serio traktował swoje kapłaństwo, które bez reszty spożytkował dla braci, szczególnie dla tych najmłodszych, dla tych najbardziej potrzebujących.” Pochowany został na Powązkach w grobowcu kapłanów Archidiecezji Warszawskiej (kwatera 153).
Ks. Wojciech Danielski był wielkim kapłanem, który cały spalał się na służbie i w oddaniu Chrystusowi Słudze. Swoje życie uczynił liturgią, wdzięczny Bogu za kapłańskie powołanie. Chciał być w świecie „świadomie i mądrze znakiem obecności Chrystusa Sługi i Jego nieskończonej miłości pragnącej wyzwolenia ludzi”. Ideał kapłaństwa, który w sobie nosił, zrealizował w pełni, przyjmując w całkowitym zawierzeniu wyniszczającą Go chorobę, wypowiadając „Amen” na własną śmierć. „Wierny Bogu do końca, do ostatniej kartki mszału, do ostatniego «Zdrowaś Maryja»”.
Choć często „kursował” na trasie Lublin-Warszawa, mijając okna mojego domu, [miałem od roku do 6 lat] to ja po raz pierwszy spotkałem się z postacią ks. Wojciecha na Szkole Animatora Ruchu Światło-Życie w Leśnej Podlaskiej w 1994 r., której byłem słuchaczem. Na ścianie wisiał duży portret poważnego i skupionego księdza w trakcie udzielania komunii. Sama szkoła była pod jego imieniem, zaś ks. Marek Boruc (były moderator diecezjalny w Siedlcach), który był jego przyjacielem, często go wspominał. Stał mi się szczególnie bliski przez wspomniane modlitwy, a później jeszcze bardziej, gdy zacząłem czytać wspomnienia o nim. Można powiedzieć, że przychodząc do seminarium, znałem już dość dobrze jednego z absolwentów – może dlatego, wpierw zapukałem do furty tego seminarium.
Warto zagłębić się w duchowość tego świętego kapłana, zakochanego w Kościele, który swoim życiem wyśpiewał psalm zaufania i wierności. I jak na ostatniej Kongregacji powiedział ks. Bolczyk: „O ile ks. Blachnicki jest Abrahamem Ruchu, tak ks. Wojciech Mojżeszem. I jak ks. Blachnicki jest Piotrem Ruchu, tak ks. Wojciech jest Janem. Liturg pięknej liturgii niebiańskiej na ziemi.”