A więc doczekaliśmy kolejnej Paschy. Przeszliśmy razem z Jezusem ze śmierci do nowego życia. W szczególny sposób doświadczyliśmy tego poprzez liturgię Triduum Paschalnego. O nim chciałbym dziś trochę napisać.
Oczywiście liturgia w języku angielskim nie różni się w sposób szczególny od tej w języku polskim, ale są pewne lokalne różnice. Tutaj mniej się śpiewa – np. modlitwa powszechna Wielkiego Piątku czy poświęcenie wody chrzcielne były recytowane. Zabrakło litanii do wszystkich świętych w Wigilię Paschalną. Podczas tej ostatniej były tylko I, III, V i VII czytania ze Starego Testamentu (niestety, tak jak w wielu parafiach w Polsce). Ale za to było śpiewane potrójne Alleluja, ale po nim w psalmie zwrotki były recytowane, jak zresztą większość pozostałych psalmów (tutaj psalmów zasadniczo się nie śpiewa, nawet jak jest chór).
Nie było Grobu Pańskiego. Tej tradycji tutaj w ogóle nie ma. Ale ma to pewien plus. Po liturgii Męki Pańskiej w centralnym punkcie jest Krzyż. Pięknie to wygląda, gdy w kościele na środku jest tylko Krzyż ze świecami i wokół niego koncentruje się modlitwa (postacie eucharystyczne były w tym czasie przechowywane w tabernakulum w zakrystii). Niestety, kościół przez większość dnia był po prostu zamknięty.
Ponieważ Wielki Piątek jest tutaj dniem wolnym od pracy (poniedziałek Wielkanocny też, choć w kościele nic się nie dzieje), to Liturgia Męki Pańskiej może rozpocząć się o 1500, przy dużym, moim zdaniem największym, uczestnictwie ludzi. Bardzo duże wrażenie zrobił na mnie opis Meki Pańskiej. Podczas jego czytania rolę tłumu przyjęli wszyscy zgromadzeni – każdy miał tekst całej liturgii, nie tylko czytań (takie książeczki były przygotowane na każdy dzień Triduum). Przejmujące były wspólne krzyki, które uświadomił mi mój współudział i współodpowiedzialność za śmierć Pana. Wieczorem o 1800 odbyła się droga krzyżowa główną ulicą. Miała charakter ekumeniczny, gdyż poszczególne stacje prowadzili przedstawiciele różnych wspólnot chrześcijańskich. Oczywiście najwięcej jest stacji „katolickich”, bo jesteśmy tutaj przetłaczającą większością. Ciekawym doświadczeniem dla mnie było kroczenie za krzyżem w towarzystwie duchownych różnych wyznań. Taki piękny ekumenizm wokół krzyża Jezusowego.
W Wigilię Paschalną Liturgia Światła odbywała się w całości w kościele. Rozpalono ogień w specjalnym „kociołku”. Miało to raczej charakter pragmatyczny niż symboliczny – katedra jest w samym centrum miasta przy najruchliwszej ulicy i zasadniczo nie za bardzo jest miejsce na rozpalanie ogniska. Plusem było to, że wszyscy uczestniczyli w tej części liturgii.
Nie ma także święcenia pokarmów. Budzi to tutaj uśmiech na twarzach. Dla tubylców to trochę takie wschodnie dziwactwo. Tutaj nie błogosławi się w ogóle aż do Wigilii Paschalnej, nawet podczas pogrzebów. Oczywiście, ponieważ są tu Polacy, to był i ten obrzęd. Nawet się sporo nabiegałem, bo przed południem byłem w Tarifie (ok. 50 km na zachód), w południe błogosławiłem na miejscu, a później szybko do Sabinillas (ok. 40 km w kierunku Malagi). W każdym z nich uczestniczyła spora grupa rodaków (Tarifa ponad 20 osób, Gibraltar ponad 30, a w Sabinillas ponad 60 osób, oczywiście wliczając w to dzieci). Ponieważ część to małżeństwa mieszane polsko-hiszpańskie, czy polsko-angielskie, to było to wydarzenie międzynarodowe. Dla naszych rodaków była to namiastka Ojczyzny, a dla niektórych także możliwość spowiedzi w ojczystym języku.
O mszy o wschodzie słońca oczywiście nie ma mowy – dla nich to zupełne dziwactwo. Podobnie nie ma żadnej procesji rezurekcyjne: ani w nocy po Wigilii Paschalnej, ani przed pierwszą mszą w niedzielę.
To taki mały opis różnic między Gibraltarem a Polską. Pewne rzeczy są warte wprowadzenia, a inne są dla nas przestrogą przed zbytnim upraszczaniem.
ks. Maciej Krulak