„Góry sprzyjają pokorze, czyli prawdzie o sobie samym. Uczą jej miedzy innymi przez to, że człowiek zmęczony wspinaniem nie ma ani sił, ani chęci, by udawać, by ukrywać swoją prawdziwą twarz.” Pewnie zastanawiasz się, co ten cytat ks. Romana Rogowskiego ma do tematu tekstu. Ma wiele, bo za jego pomocą idealnie można pokazać, o co chodzi w życiu duchowym. Ale o tym później.
Z tematem spowiedzi świętej, kierownictwa duchowego oraz rachunku sumienia i ich roli w rozwoju życia duchowego mierzyli się uczestnicy rekolekcji „Nikodem – nowy człowiek czy stary, trochę ulepszony?”, które odbyły się w dniach 11-16 lutego w Krościenku. Zgromadziły one 23 uczestników, w tym małżeństwa, osoby pracujące oraz studentów.
Pięciodniowe oazowe rekolekcje tematyczne zostały poprowadzone przez Jezuitę z Wrocławia, moderatora rejonowego DK, o. Macieja Konenca oraz Grażynę Miąsik z INMK, odpowiedzialną za Centralną Diakonię Oaz Rekolekcyjnych. Dzielnie wspierała ich diakonia: Ula i Asia z Wrocławia oraz Renia, Magda, Justyna i Grzegorz z Kopiej Górki.
Każdy dzień, zawierający wszystkie elementy programu rekolekcji oazowych, przeznaczony był na podjęcie innego tematu. Rozpoczęliśmy od rachunku sumienia i już w tym miejscu wielu z nas uświadomiło sobie, jak owocny będzie to czas. Mało kto był świadomy tego, jak wielką rolę w rozwoju życia duchowego odgrywa praktyka codziennego rachunku sumienia! Okazuje się, że jest ona pomocna nie tylko do poznawania swoich słabości i upadków, ale nade wszystko do tego, by zauważać, że każdego dnia Bóg daje mi ogrom dobra. Tylko jak tu podążać za dobrem? Jak je wybierać w codzienności i nie poddawać się podstępom diabła? Na te pytania szukaliśmy odpowiedzi kolejnego dnia, który był poświęcony rozeznawaniu duchowemu. Wniosek będący jednocześnie receptą wydaje się z pozoru prosty – „o białe, czyli o dobro, trzeba walczyć, czarne, czyli zło, wlezie samo wszędzie tam, gdzie pozostawimy przestrzenie niezagospodarowane przez dobro”, jak podczas podsumowania spotkań w grupach powiedział o. Maciej.
Czy po latach formacji w Ruchu, kilkunastu bądź kilkudziesięciu latach regularnego spowiadania się można usłyszeć coś nowego na temat Sakramentu Pokuty i Pojednania? Oczywiście! Fundamentalnym momentem stało się pytanie rekolekcjonisty o to, kiedy postanawiamy iść do spowiedzi – wtedy, gdy jest nam źle, głupio przed wspólnotą, ciężko, czy wtedy, gdy „kończą się” w naszym życiu owoce Ducha – miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, opanowanie? Warte zastanowienia.
Po tak intensywnych i pełnych odkryć dniach wydawać by się mogło, że droga z dobrego ku lepszemu jest wręcz niemożliwa. Jest możliwa, ale z pewnością bezpieczniejsza będzie z dobrym przewodnikiem, czyli z kierownikiem duchowym. Temat kierownictwa duchowego, podjęty w katechezie Grażyny i w homiliach o. Macieja towarzyszył nam w ostatnim pełnym dniu rekolekcji.
Dużą pomocą były wskazówki Grażyny, która pomagała nam odkryć, kiedy i gdzie w formacji Ruchu występują te cztery główne narzędzia wzrostu w życiu duchowym. Dla wielu z nas było to niemałym odkryciem. I tak oto byliśmy świadkami pięknej symbiozy dwóch duchowości: Światło-Życie i ignacjańskiej.
Dla mnie te rekolekcje były niezwykle dobrym czasem, co nie znaczy, że prostym. Bo trudno uznać za proste doświadczenie czas, w którym Bóg burzy moje schematy myślenia, niektóre plany, okazujące się w świetle Jego prawdy tylko moimi pobożnymi życzeniami, a nie pragnieniami, które daje Jezus. Myślałam, że idę na szczyt, a tu nagle Pan pokazuje mi, że owszem – ale nie na ten Jezusowy szczyt. Moment rekolekcji okazał się być powrotem na przełęcz i podjęciem decyzji, że przestaję brnąć dalej ku wyznaczonemu przez siebie celowi, ale decyduję się zmienić moje plany, zrezygnować z całkowicie moich pomysłów, w których brak Jezusa i rozejrzeć się po otaczającym mnie krajobrazie po to, by wejść na ten właściwy szlak, prowadzący rzeczywiście tam, gdzie chce Bóg.
Życie duchowe, a właściwie jego rozwój to nieustanne chodzenie po górach, ciągły wysiłek, poszukiwanie siebie i stawanie twarzą w twarz ze swoimi lękami czy słabościami. Na początku jest dosyć prosto, prowadzi nas łagodna, dobrze oznakowana ścieżka. Z upływem czasu i drogi zaczyna robić się bardziej stromo, na dodatek trzeba wytężać uwagę, by pilnować właściwego szlaku. Najczęściej trzeba stanąć na przełęczy i rozeznać, na który szczyt podążam, bo droga staje się coraz trudniejsza, a im jest się wyżej, tym większe są przepaście. Wtedy przydatny jest dobry przewodnik, który tę drogę świetnie zna, bo przebył ją już nie raz i wskaże szlak na odpowiedni szczyt.
Ci, którzy są bardziej zorientowani w temacie górskich wycieczek pewnie zauważyli, że w kilku ostatnich zdaniach zawarłam wszystkie narzędzia, jakie otrzymaliśmy, by iść bezpiecznie i właściwym szlakiem do Jezusa – rachunek sumienia, rozeznawanie duchowe, spowiedź i kierownictwo duchowe. Czy mając tak doskonałe pomoce, potrafisz w pełni z nich korzystać..? Jeśli właśnie zrozumiałeś, że być może nie, nie martw się – kolejna seria tych rekolekcji odbędzie się już w lipcu. Nie czekaj – korzystaj z tego, co dał ci Bóg, byś mógł być jeszcze bliżej Niego!
Magdalena Hajduk
UWAGA!
To wspólne wędrowanie na wyżyny zaowocowało nową nazwą rekolekcji, tak więc szukaj rekolekcji na www.oaza.pl/cdor:
SZKOŁA EWANGELICZNEGO ALPINIZMU
5-10 VII 2014
Ekipa prowadząca – zasadniczo bez zmian, jak Pan Bóg pozwoli… :)
REKOLEKCJE „NIKODEM”
A POTEM JESZCZE KILKA DNI ŻYCIA W CENTRUM RUCHU
Jestem „świeżą” studentką, właśnie skończyłam pierwszy semestr nauki. W ostatnich miesiącach w moim życiu duchowo-emocjonalnym zrobił się niemały bałagan. Widzieli to nieliczni i chwała Panu za te osoby, bo pomogły mi uświadomić sobie, że coś trzeba w sobie uporządkować. Padła więc decyzja: rekolekcje. Zaczęłam szukać w internecie. Hmm, najbardziej chciałam jechać na jakieś nieoazowe… Jestem w Ruchu od paru ładnych lat i od poprzednich wakacji zastanawiałam się coraz bardziej, czy oaza to wciąż moje miejsce. Przewertowałam różne stronki, „niestety” żaden nieoazowy termin mi nie pasował, łącznie z rekolekcjami ignacjańskimi, na które najbardziej mnie ciągnęło. Zostały oazowe, ok, niech będą. „Nikodem” wyglądał w opisie całkiem nieźle. Gdy przyjechałam, okazało się, że ojciec Maciej, który prowadził rekolekcje, jest jezuitą i ma zamiar pokazać elementy duchowości ignacjańskiej. A więc pierwszy znak od Pana Boga: „To miejsce dla Ciebie”. A znaków było niemało.
Nie były to rekolekcje z jakimiś wyjątkowymi nabożeństwami czy szczególnymi wydarzeniami. Plan dnia wierny rekolekcjom oazowym i dość prosta tematyka. Spowiedź i przygotowanie do niej – wydawać by się mogło, że o tym już wszystko wiemy, nic nowego dopowiadać nie trzeba. Okazało się jednak, że przekazane treści budują mi praktycznie nowe spojrzenie na wspomniane tematy. Budują, bo jeszcze sporo pracy, żeby je ugruntować. A zatem dowiedziałam się, zdecydowałam, że „jestem na tak”, pozostał tylko ostatni i najtrudniejszy etap, czyli wprowadzenie w życie. Nigdy mi się to nie udawało (np. codzienny rachunek sumienia), choć czasem starałam się tak zebrać siły, jak tylko mogłam. A tu kolejna moja niespodzianka: nie o to tu chodzi. Ja nie zbieram swoich sił, bo co moje siły mogą zrobić? Ja muszę je zaczerpnąć od Jezusa. Wydaje się oczywiste, a jednak nie jest. Do tego sporo praktycznych informacji o kierownictwie duchowym i rozeznawaniu, czyli o mniej popularnych tematach.
Bardzo ważnym elementem była sama spowiedź. W sumie o tym, co odgrywało najistotniejszą rolę, nie ma jak opowiedzieć, bo na każdej oazie to coś zupełnie normalnego. Ale co dałyby rekolekcje bez Eucharystii i Namiotu Spotkania? To elementy, których nie można niczym zastąpić. Do tego kaplica była dobrym miejscem na porządkowanie krok po kroku wewnętrznego bałaganu.. Bo kto zna się na tym lepiej, niż Ten, który to wnętrze sam stworzył?
Pan Bóg na tych rekolekcjach pokazał mi parę rzeczy, których jeszcze nie miałam okazji doświadczyć. Pierwszy raz uczestniczyłam w oazie o tak zróżnicowanym przedziale wiekowym. Nie sądziłam, że to może tak ubogacać – zarówno poważne rozmowy, jak i pogodne wieczory.
Po raz pierwszy także miałam okazję pobyć „na spokojnie” na Kopiej Górce. Planowałam o kilka dni przedłużyć sobie rekolekcje i zostać tam jeszcze na wolontariacie. Prawdę mówiąc do ostatniej chwili wahałam się i kilkadziesiąt razy zmieniałam zdanie… Najwidoczniej szatan czuł, że to może być dobre i postanowił poprzeszkadzać. Na szczęście mu się nie udało – doszłam w końcu do wniosku, że jeśli teraz się nie zdecyduję tu zostać, to nie wiadomo, czy zrobię to kiedykolwiek. Na rekolekcjach ojciec mówił, żeby nie odkładać bożych natchnień na potem, więc z nadzieją, że i to jest boże, zostałam. Klamka zapadła, jestem. I znów Pan Bóg dużo mi dał. Dla mnie, która znałam Kopią Górkę głównie z Dni Wspólnoty, życie w tamtejszej wspólnocie, wspólna modlitwa, pomoc w Diakonii Słowa czy buszowanie po zakamarkach Jubilata było naprawdę przyjemne i ubogacające. Do tego można tu poczuć tego oazowego ducha. Ale nie było to puste odczucie, bo będąc na miejscu, mogłam się więcej dowiedzieć i poznać Ruch trochę bardziej „od kuchni”. Dobrze mi tam było i pojawiła się myśl, że chyba jednak Pan Bóg chce mnie w tym Ruchu.
Pewna rzecz zaczęła jednak zajmować moje myśli. Na rekolekcjach jedno z uczestniczących małżeństw złożyło deklaracje KWC. Ja jestem po trzecim stopniu, ale do tej pory byłam wciąż kandydatką w KWC – do bycia członkiem nigdy się wystarczająco nie przekonałam. Obawy we mnie były bardzo prozaiczne: ewentualne wesele kiedyś tam, czy wyjazd za granicę, gdzie popijanie wina jest dużo głębiej zakorzenione niż w Polsce. Po paru przemyśleniach i rozmowach Pan Bóg pokazał mi, że nie chodzi tylko o przekonanie, bo idea Krucjaty raczej mi się podobała… ale bardziej u innych. Tak naprawdę przeszkodą był lęk, brak zaufania, że jak do tego dołączę, to bez alkoholu się obejdę. Zaufanie Panu! Kolejna rzecz, która wydaje się oczywista, a jednak w rzeczywistości nieraz przysparza trudności. Gdy już wiedziałam, co jest na rzeczy, łatwiej było tę przeszkodę pokonać. I tak postanowiłam stać się członkiem KWC. Na tyle, na ile umiałam, przegadałam to wcześniej z Panem Bogiem, przeczytałam „Abstynenckie Credo” i podpisałam deklarację, a następnego dnia zaniosłam ją w procesji z darami do ołtarza. Bez szpalera, bez hymnu KWC (hymn był, ale jako pieśń na zakończenie Eucharystii). Ale to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Radość była i jest, choć musiałam się do tej myśli przyzwyczaić.
Czas był bogaty. Oby i takie były owoce :)
Chwała Panu!
Kasia Chwalewska