Polska: in vitro (4 wiadomości agencyjne)

Sejm RPS. Chyrowicz: finansowanie in vitro może wywołać społeczny konflikt

Czy w obliczu nędzy naszej służby zdrowia decyzja o dofinansowaniu in vitro jest słuszna? – pyta siostra prof. Barbara Chyrowicz, bioetyk z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Komentując dla KAI rządowy program finansowania procedury in vitro s. Chyrowicz wyraża obawę, że odmowa terapii ciężko chorym przy jednoczesnej refundacji zapłodnienia pozaustrojowego może wywołać kolejny społeczny konflikt.

 

Publikujemy komentarz s. prof. Barbary Chyrowicz dla KAI:

 

Wydaje się, że na temat in vitro powiedziano już w ostatnich kilku latach wszystko, co było możliwe do powiedzenia i każda kolejna wypowiedź może być już jedynie autoplagiatem. Zapowiedź finansowania metod wspomaganego rozrodu niczego nowego wprost do dyskusji na ich temat nie doda, ale stawia nowe problemy związane z dystrybucją dóbr, przez które rozumiem tutaj środki finansowe, jakimi dysponuje Narodowy Fundusz Zdrowia.

Problem jest „piętrowy” – jeśli bowiem ktoś jest zdania, że metody in vitro nie powinny mieć miejsca, to może uznać, że dyskusję na temat ich finansowania może sobie darować. Nawet wtedy jednak, gdy uznaje metody in vitro za niedopuszczalne, może przyznać, że skoro tego rodzaju procedura na dobre „zadomowiła się” wśród usług medycznych, to powinna być regulowana prawnie, co podkreślam, ponieważ opowiadanie się za jej legalizacją nie jest równoznaczne z jej moralną akceptacją. Ewentualne finansowanie metody to kolejny problem…

Sprawa jest delikatna: jeśli bowiem przyjmiemy, że metoda jest regulowana prawnie i jest uznana za terapię (nie wchodzę tutaj w dyskusję czy nią jest czy nie jest), to niby dlaczego – powiedzą jej zwolennicy – nie miałaby być finansowana? Przecież nie tylko zamożni zmagają się z problemem bezpłodności! Delikatność tej kwestii polega na tym, że opowiedzenie się przeciw finansowaniu może od razu spotkać się z zarzutem bezduszności, czy wręcz dyskryminacji (dostęp mają tylko bogaci). Zawieszam zatem (co nie znaczy, że uważam ją za nieważną) argumentację przeciw metodom wspomaganego rozrodu, by skupić się jedynie na problemie jej finansowania. A decyzja o finansowaniu wcale nie wydaje mi się taka prosta…

Najpierw dlatego, że stosunkowo niska skuteczność metody – według różnych szacunków od 25 proc. do nawet 40 proc. – sprawia, że więcej niż połowa przeznaczonego na dofinansowanie funduszu „nie przełoży się” na terapeutyczny efekt. Można oczywiście wskazać tutaj na inne, eksperymentalne i mało skuteczne terapie ratujące zdrowie i życie ludzi, które nie cieszą się wcale większą skutecznością, a jednak nie skąpimy ich pacjentom. Problem w tym jednak, że są to już istniejący, czasami bardzo ciężko chorzy ludzie, natomiast w przypadku metod in vitro – z całym szacunkiem dla cierpiących z powodu bezpłodności potencjalnych rodziców – jeszcze ich nie ma…

I dalej – zdając sobie sprawę z niedostatków naszej służby zdrowia, z dramatów ludzi, którzy miesiącami czekają na badania lekarskie, endoprotezy, tomografię i szereg innych specjalistycznych zabiegów, słysząc o dzieciach cierpiących na rzadkie choroby, które mogą być leczone jedynie przy pomocy niezwykle drogich leków, jednym słowem: mając świadomość nędzy naszej rodzimej służby zdrowia, zastanawiam się czy rzeczywiście decyzja o dofinansowaniu in vitro jest słuszna? Potencjalni rodzice, których nie stać na zapłacenie za udział w programie in vitro mogliby powiedzieć: „my też cierpimy”. Zgoda, ale to jednak cierpienie innego rodzaju, cierpienie, które nie wiąże się ze śmiertelną chorobą ani z koniecznością zastosowania terapii ratującej życie. Czy w momencie kiedy ciężko chorym ludziom odmówimy z powodów finansowych dostępu do terapii finansując równocześnie metody in vitro spotka się to ze strony tych pierwszych ze zrozumieniem… Czy może wygeneruje jeszcze jeden społeczny konflikt…

I jeszcze jedno: finansowanie obejmuje określoną liczbę par, wolno przypuszczać, że chętnych będzie więcej. Co powiemy tym, którzy nie zmieszczą się w limicie? Przecież ich zegar biologiczny tyka zmniejszając zarazem szansę na to, że in vitro okaże się skuteczne. Można powiedzieć: to nie tylko problem metod wspomaganego rozrodu tylko wielu usług medycznych dostępnych na rynku. Zgoda, różnicę postrzegam w specyfice problemu: jedni angażują budżet służby zdrowia starając się ze wszech miar żeby nie mieć dzieci, drudzy oczekują pomocy finansowej państwa żeby je mieć. I kto zrozumie rodzaj ludzki!!!!?????

*  *  *  *  *  *  *  *  *  *

Siostra prof. Barbara Chyrowicz należy do Zgromadzenia Misyjnego Służebnic Ducha Świętego. Kieruje Katedrą Etyki Szczegółowej, jest m.in. członkinią Papieskiej Akademii „Pro Vitae”, Polskiego Towarzystwa Filozoficznego i Zespołu ds. Bioetyki przy Premierze RP.

 

Katolicka Agencja Informacyjna

 

Ekspert Episkopatu o programie refundacji in vitro: otwieranie drzwi dla eugeniki

 

Z ostrą krytyką rządowego programu finansowania procedury in vitro wystąpił ks. prof. Franciszek Longchamps de Bérier. „Uwagi, że oto in vitro stanowi znaczącą metodę polityki demograficznej, wydają się świadczyć o otwieraniu drzwi dla działań eugenicznych” – stwierdził w komentarzu dla KAI członek Zespołu Konferencji Episkopatu Polski ds. Bioetycznych.

„Im więcej się dowiadujemy o szczegółach wprowadzania in vitro do polskiego prawa tylnymi drzwiami, tym bardziej jeżą się włosy na głowie – stwierdził ks. Longchamps de Bérier. – Nie chodzi już tylko o odebranie prawa, aby urodzić się naturalnie i nie ponosić w życiu konsekwencji medycznych procedury in vitro. Minister Zdrowia powiedział o zgodzie na wytworzenie u jednej kobiety 6 embrionów i o refundacji trzech prób in vitro. Oznacza to przyzwolenie dla mrożenia embrionów, a więc dla działań sprzecznych z godnością człowieka. Nadto uwagi, że oto in vitro stanowi znaczącą metodę polityki demograficznej wydają się świadczyć o otwieraniu drzwi dla działań eugenicznych – ocenia ekspert Episkopatu”.

Minister zdrowia ogłosił dziś szczegóły trzyletniego programu finansowania procedury in vitro. Program, który ma ruszyć 1 lipca 2013 r. obejmie 15-20 tys. par, w tym kobiety poniżej 40. roku życia. W ciągu trzech lat Ministerstwo Zdrowia przeznaczy na ten cel 250 mln zł.

Do programu finansowania in vitro z budżetu państwa będą mogły przystąpić tylko te kliniki, które zagwarantują przeprowadzanie zabiegów w „najwyższym europejskim standardzie”. Jak zadeklarował minister, „nie przystąpi do programu nikt, kto nie będzie w stanie sprostać zabezpieczeniu przyszłości wytworzonych zarodków”. U jednej kobiety będzie można wytworzyć sześć zarodków.

 

Katolicka Agencja Informacyjna

 

Minister zdrowia przedstawił program finansowania in vitro na 2013-2015 r.

 

Założenia trzyletniego programu finansowania procedury in vitro, który ruszy 1 lipca 2013 roku, przedstawił dziś w Warszawie minister zdrowia Bartosz Arłukowicz. Program obejmie 15-20 tys. par, w tym kobiety poniżej 40. roku życia, a przewidziany koszt to 250 mln zł w ciągu 3 lat. Do programu finansowania in vitro z budżetu państwa będą mogły przystąpić tylko te kliniki, które zagwarantują przeprowadzanie zabiegów w „najwyższym europejskim standardzie”. Jak zadeklarował minister, „nie przystąpi do programu nikt, kto nie będzie w stanie sprostać zabezpieczeniu przyszłości wytworzonych zarodków”. U jednej kobiety będzie ich można wytworzyć 6.

Finansowanie procedury in vitro będzie się odbywać z budżetu Ministerstwa Zdrowia. Zapowiedział to w ub. tygodniu premier Donald Tusk.

Procedura będzie realizowana w ramach tzw. programu zdrowotnego, realizowanego przez ministerstwo. Program powstanie na podstawie art. 48 ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych.

Program ruszy 1 lipca 2013 r. i będzie trwał przez trzy lata. Każdego roku procedura ma objąć ok. 5 tys. par zmagających się z problemem poczęcia potomstwa. Łącznie ma to być 15-20 tys. par. Finansowanie ma dotyczyć wyłącznie zabiegu, państwo ma refundować trzy próby in vitro.

Rząd chce przeznaczyć na sfinansowanie programu ok. 250 mln zł. W pierwszym roku ma to być 50 mln zł, a w kolejnych dwóch latach – po 100 mln zł. Środki mają pochodzić z rezerwy celowej ministerstwa zdrowia. W 2012 r. wyniosła ona ok. 400 mln zł.

Po pierwszym roku resort zdrowia planuje przeprowadzić analizę finansową działania programu. W tym celu powstanie też Rada Programowa.

Procedura in vitro ma być dostępna nie tylko dla par małżeńskich. Prawo do zabiegu będą miały pary, które udokumentują, że w ciągu ostatniego roku poddały się leczeniu bezpłodności. Procedurze będą mogły się poddać kobiety poniżej 40. roku życia.

„Wydaje się, że to jest to, na co czekają pacjenci i koledzy, którzy realizują program w całej Polsce” – stwierdził prof. Leszek Pawelczyk. Kierownik Kliniki Niepłodności i Endokrynologii Rozrodu Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu przedstawił kryteria przystępowania par do programu. Będą do niego mogły przystąpić pary, które „bez programu zapłodnienia pozaustrojowego nie mają żadnych szans na uzyskanie ciąży”, gdyż wyklucza je szereg schorzeń anatomicznych u kobiety (np. brak jajowodów lub ich niedrożność) lub gdy mężczyzna ma bardzo niskie parametry nasienia.

Jak stwierdził minister zdrowia Bartosz Arłukowicz, program zawierać będzie opis przeprowadzania procedury in vitro, ma też zagwarantować bezpieczeństwo par przystępujących do in vitro oraz utworzonych zarodków. Jego zdaniem, wprowadzenie programu umożliwi monitoring klinik, które przeprowadzają zabiegi in vitro.

Arłukowicz tłumaczył, że do programu będą mogły przystąpić tylko te kliniki, które będą gwarantowały i które już udowodniły, że przeprowadzają zabiegi in vitro w „najwyższym europejskim standardzie” oraz mają co najmniej trzyletnie doświadczenie. – Nasze analizy wskazują w sposób bardzo wyraźny, że uregulowanie tego opisanym dobrze programem spowoduje, że tak naprawdę odgrywać rolę w Polsce będą tylko kliniki leczące tą metodą w najwyższym standardzie” – dodał.

Według danych podanych podczas spotkania z dziennikarzami, w Polsce działa ok. 35 klinik oferujących zabiegi in vitro. 29 z nich udostępnia raporty ze swojej działalności. Co roku przeprowadzanych jest w nich ok. 8 tys. cykli in vitro, z czego 29 proc. kończy się porodem.

Minister zdrowia przypomniał też, że obecnie nie istnieją żadne reguły pozwalające przeprowadzać kontrole nad ośrodkami in vitro, w tym umożliwiające sprawdzenie, czy zabieg jest bezpieczny oraz co się dzieje dalej z zarodkami.

„Zabezpieczamy i gwarantujemy bezpieczeństwo zarodków. Nie przystąpi do programu nikt, kto nie będzie w stanie sprostać zabezpieczeniu przyszłości wytworzonych zarodków” – powiedział minister zdrowia.

Prof. Pawelczyk poinformował, że w programie zostanie określone, „aby nie zapładniać więcej niż sześciu komórek jajowych, czyli maksymalnie liczba uzyskanych zarodków w żadnym razie nie będzie przekraczała sześciu”.

Jeżeli u pacjentek poniżej 35. roku życia (mających większe szanse na zajście w ciążę) zostaną uzyskane tylko dwa zarodki, to tylko te dwa zarodki będą mogły być przeniesione do macicy. W wariancie, gdy powstają trzy zarodki, nie będzie można przenieść do macicy więcej niż dwóch, trzeci zostanie zamrożony. Natomiast jeśli uzyskanych zostanie więcej zarodków, to wówczas będzie można przenieść tylko jeden zarodek, reszta zostanie poddana mrożeniu. W przypadku pacjentek powyżej 35. roku życia nie będzie ograniczeń co do tworzenia liczy zarodków, a do macicy będzie można przenieść maksymalnie 2 zarodki.

W programie nie ma mowy o adoptowaniu zarodków. Jest natomiast zapis, że aby wytworzyć kolejne zarodki danej pary, należy „wykorzystać” wszystkie zamrożone wcześniej zarodki. Nie ma również zapisu mówiącego o ewentualnym usuwaniu implantowanych już zarodków – ma przed tym chronić zapis mówiący o implantowaniu maksymalnie dwóch.

Z programu nie będą mogły skorzystać pary, które już wcześniej nieskutecznie poddały się in vitro.

Arłukowicz podkreślał dziś na konferencji prasowej, że resortowy program to propozycja, a nie zmuszanie kogokolwiek do zabiegów in vitro. „Chcielibyśmy zaproponować możliwość skorzystania z metody in vitro, podkreślam: zaproponować możliwość, a nikogo do tego nie zmuszać, przy zagwarantowaniu warunków bezpieczeństwa przy zastosowaniu tej procedury, po wyczerpaniu innych metod terapeutycznych” – stwierdził Arłukowicz.

Na konferencji dotyczącej szczegółów programu tłumaczono też, że in vitro to „znacząca metoda polityki demograficznej”. Dzięki procedurze zapłodnienia pozaustrojowego w krajach takich jak Dania czy Izrael rodzi się 6 procent dzieci, a średnio ok. 3 proc. w krajach wysoko rozwiniętych.

Procedura in vitro jest finansowana z budżetu państwa w większości krajów Unii Europejskiej. Finansowania nie udostępniają obecnie Polska i Litwa, w ub. roku program taki wprowadziła Rumunia. Część krajów pokrywa 100 proc. kosztów, a część jedynie koszty zabiegu.

Pytany przez dziennikarzy o to, czy program finansowania in vitro nie jest sposobem odwrócenia uwagi od problemów w Służbie Zdrowia, minister Arłukowicz stwierdził, że rozwiązuje problemy, takie jak zadłużenie szpitali, krok po kroku, ale równocześnie stara się „wprowadzać innowacyjne metody leczenia, nowe leki i sposób myślenia o medycynie”.

Zdaniem ministra, czas debaty o aspektach moralno-etycznych powoli się kończy, a program dofinansowania „to moment przełomowy, w którym oferujemy coś, co jest dostępne w całej Europie”.

Pytany o to, dlaczego spośród wszystkich procedur, które nierzadko ratują życie, wybrany i dofinansowany został program in vitro, minister zaznaczył, że nie chce kwalifikować poszczególnych chorób. – Niepłodność jest chorobą i nie chciałbym orzekać, która choroba bardziej doskwiera ludziom – powiedział. Dodał, że właśnie dlatego in vitro dofinansowane będzie z budżetu ministerstwa a nie z NFZ-u, podobnie jak programy zdrowotne obejmujące chorych na AIDS, nowotwory czy dzieci z hemofilią.

 

Katolicka Agencja Informacyjna

 

In vitro pochłonie ponad 180 mln zł rocznie

 

Ponad 180 mln zł – środków prywatnych oraz refundowanych przez państwo w ramach zapowiadanego programu ministerstwa zdrowia – pochłonie w najbliższych latach w Polsce finansowanie zabiegów in vitro. Według informacji ministerstwa zdrowia, w Polsce działa ok. 35 ośrodków przeprowadzających procedurę zapłodnienie pozaustrojowego.

Na polskim rynku liczy się kilka firm oferujących usługi zapłodnienia pozaustrojowego. Są to głównie Novum, Invimed, Gameta i Invicta. Większość z nich oprócz kliniki-matki ma też filie w innych miastach.

Popularność danej kliniki zależy od opinii jej pacjentów, którzy polecają ten czy inny ośrodek. Ale kliniki pozyskują klientów także dzięki współpracy z zewnętrznymi placówkami służby zdrowia. Novum współpracuje m.in. z Centralnym Szpitalem Klinicznym MSWiA, Szpitalem Ginekologiczno-Położniczym św. Rodziny w Warszawie czy siecią placówek medycznych Enel-Med.

Z kolei Invimed zwiększy skuteczność dotarcia do nowych klientów po tym, jak w marcu br. stał się częścią Grupy Medicover – międzynarodowej firmy medycznej, skupiającej w Polsce sieć przychodni i szpital. W 29 centrach Medicover oferuje usługi 5 tys. polskich firm i ponad 500 tys. pacjentów.

Według raportu opublikowanego w tym roku na portalu Forbes.pl, najbardziej dochodowym graczem jest jednak warszawska klinika Novum. Wiadomo, że w 2009 r. wykazała 27 mln zł przychodów i 9 mln zł zysku netto.

„Założyciele Katarzyna Kozioł i Piotr Lewandowski odcinają kupony, gdyż wcześniej znaleźli się w odpowiednim czasie w odpowiednim miejscu: założyli pierwszą klinikę w Warszawie, wzięli ekspertów z najwyższej półki i dzięki zaawansowanym technologicznie metodom leczenia, a tym samym wysokiej skuteczności, wypracowali sobie świetną renomę” – napisała w raporcie Forbes.pl Natalia Chudzyńska-Stępień.

Novum jest potentatem, gdyż zdecydował się na inny model biznesowy niż konkurenci. Nie otwiera klinik w kolejnych miastach, dzięki czemu notuje lepsze zyski. Inne ośrodki wolą poszerzać strefę działania.

Invimed działa w czterech miastach (Warszawa, Wrocław, Poznań, Gdynia), planuje też otwarcie kliniki na Śląsku, a w niedalekiej przyszłości chce wejść także na rynek ukraiński. Jego rentowność – według Forbes.pl – przekroczyła w 2011 r. 26 mln zł.

Według informacji ministerstwa zdrowia, w Polsce działa ok. 35 ośrodków przeprowadzających procedurę zapłodnienie pozaustrojowego. Podobnie w rozmowie z KAI oszacował prof. Waldemar Kuczyński, jeden z konsultantów w pracach nad obecnym programem zdrowotnym oraz kierownik Centrum Leczenia Niepłodności Małżeńskiej Kriobank w Białymstoku.

Na cennik zapłodnienia in vitro składają się koszty procedury biotechnologicznej oraz klinicznej. Ta pierwsza zakłada pobranie komórek jajowych, przygotowanie gamet do zapłodnienia, samo zapłodnienie, hodowlę zarodków, ich krioprezerwację i transfer do macicy. W Polsce koszty te kształtują się w granicach 4-7 tys. zł.

Podczas części klinicznej pacjentkę przygotowuje się do pobrania komórek jajowych z czym związane są koszty stymulacji jajeczkowania. Koszty są różne – zależne od jakości i ceny leków oraz tego, jak długo kobieta poddawana jest stymulacji. U kobiet w późniejszym wieku, które wymagają użycia znacznie większych dawek leków i przygotowania, które trwa nawet trzy miesiące, koszt takiej kuracji może wynieść od 1600 do nawet 10 tys. zł – szacuje Kuczyński.

Ekspert przyznaje, że w przypadku, gdy kobieta wymaga bardzo dużych dawek leków, koszt całego cyklu zapłodnienia in vitro może przekroczyć 20 tys. zł. Jednak jego zdaniem średni koszt całego cyklu zapłodnienia in vitro, który mógłby być wykalkulowany przez Ministerstwo Zdrowia jako ryczałtowy dla wszystkich pacjentów to 12-13 tysięcy.

Z kolei Stowarzyszenie na Rzecz Leczenia Niepłodności i Wspierania Adopcji „Nasz Bocian” podaje, że niepłodna para w momencie podjęcia decyzji o rozpoczęciu procedury in vitro musi być przygotowana na koszty 13-17 tys. zł w sytuacji, gdy pierwszy embriotransfer zakończył się ciążą; natomiast od 15 do 19 tys. zł, jeśli pierwszy embriotransfer nie zakończył się ciążą i para musiała się poddać dodatkowej procedurze kriotransferu (transferu z mrożonych zarodków).

Zdaniem prof. Kuczyńskiego, według różnych szacunków potrzeby dotyczące zapłodnienia in vitro wynoszą w Polsce od 15-20 tys. Program ministerstwa zdrowia ma objąć rocznie 5 tys. par, które udokumentują, że przez ostatni rok bezskutecznie próbowały leczyć niepłodność. Do programu mogą przystąpić kobiety przed 40. rokiem życia, ze środków publicznych zostaną zrefundowane trzy próby zabiegu. Koszty kuracji hormonalnej pary muszą ponieść z własnej kieszeni.

Przyjmując liczbę zabiegów wykonywanych rocznie w Polsce na 8-10 tys. (których koszt w całości ponosi pacjent), a średni koszt całego jednego cyklu (zabieg i kuracja hormonalna) na 12 tys. zł – uzyskujemy 120 mln zł. Do tej liczby należy dodać 5 tys. par, które od lipca 2013 r. rocznie skorzystają z dofinansowania w ramach programu pomnożone przez koszt samego zabiegu (ok. 7 tys. zł). To z kolei 35 mln zł z budżetu ministerstwa plus 25 mln zł z kieszeni pacjentów na koszt kuracji hormonalnej. W sumie daje to ok. 180 mln zł, jakie w skali rocznej generuje w Polsce przemysł in vitro.

Nie można wykluczyć, że spośród 8-10 tys. par, które do tej pory z własnej kieszeni finansowały cała procedurę, część skorzysta z dofinansowania z budżetu ministerstwa.

To dane jedynie szacunkowe i nie obejmujące wszystkich kosztów związanych z próbami leczenia niepłodności. Znaczna większość niepłodnych par – zaznacza „Nasz Bocian” – przed podjęciem decyzji o in vitro, przechodzi bowiem nierzadko długą drogę diagnozowania swojej choroby, co znacznie przekracza koszty samego in vitro. Chodzi o liczne wizyty u ginekologów, endokrynologów, badania diagnostyczne, próby poczęcia naturalnego, monitorowanie cyklu kobiety, indukcje owulacji, zabiegi takie jak HSG (sprawdzenie drożności jajowodów), laparoskopia (udrażnianie jajowodów i/lub elektrokauteryzacja jajników i/lub usuwanie ognisk endometriozy), histeroskopia (badanie diagnostyczno – zabiegowe macicy), ponadto od kilku do czasem nawet kilkunastu inseminacjach. Takie leczenie trwa niekiedy nawet kilka lat i pochłania bardzo duże środki finansowe.

 

Katolicka Agencja Informacyjna

 

Leave a Reply