Ile trzeba stracić, żeby zyskać

Iksik dał się zewangelizować i znalazł się we wspólnocie. Załóżmy, że była to żywa społeczność, która się modliła, nawracała i uczyła, zatem Iksik dojrzał i zaczął się angażować. Dorósł nawet do etapu, na którym czyjeś dobro jest przynajmniej równie ważne jak własne, a własne sprawy nie muszą być „zawsze przed oczami”. To sprawia, że nie ma wyboru – musi zobaczyć coś więcej. Ale co zobaczy? I co wybierze?

Wspólnota i diakonia. We wspólnocie się dorasta, pomaga dorastać innym i podejmuje się inne konieczne posługi, niezbędne dla jej istnienia. Wspólnota jest miejscem, skąd się wychodzi i dokąd się wraca. Weryfikuje decyzje, każąc niekiedy zrobić to, co konieczne, przed tym, co daje satysfakcję. Podtrzymuje w kryzysie i sprowadza na ziemię, kiedy się już poleci tak wysoko, że nie widać konkretnych ludzi. A mówiąc potocznie: daje „kopa”. Nie pozwala się wypalić.

Do Ruchu wchodzi się na różnym etapie życia: jako dziecko, nastolatek, student, osoba pracująca czy małżeństwo, i przechodzi się drogę dojrzewania w wierze – ku dojrzałości chrześcijańskiej. Przez ewangelizację i katechumenat ku diakonii. I nie jest to cykl, który się „zalicza” raz w życiu na zawsze.

Myślę też, że warto się pozbyć złudzeń, że wystarczy się ograniczyć tylko do troski o swoje podwórko: krąg, grupę, parafię, diakonię, spokojnie patrząc na porażki innych. Coraz łatwiej wić kokony i odgradzać się od ludzi. A przecież nawet pustelnicy nie żyli w takiej izolacji.

Wiola Szepietowska

Diakonia w Domowym Kościele

Dla członków Ruchu Światło-Życie – także małżonków z Domowego Kościoła – zaangażowanie w przeróżne diakonie jest sprawą dojrzałości, owocem formacji. Jeżeli nie pojawia się pragnienie służby, zrozumienie, że jest ważna i potrzebna, rodzi się pytanie: „dlaczego”. Czy to efekt „prześlizgnięcia się” przez formację, unikania niektórych elementów? Może zobowiązania są traktowane powierzchownie?

Spotyka się małżeństwa, które tylko „są w kręgu”. Wiele osób nie podejmuje żadnej służby: ani we wspólnocie, ani w Kościele, ponieważ dzieci są za małe, za duże, słabo się uczą, bardzo dobrze się uczą i wozimy na dodatkowe zajęcia, matura w tym roku, egzamin gimnazjalny itp.

Dobrze też, jeżeli członkowie Ruchu podejmują służbę dla dobra publicznego, ale czy to zwalnia ich z uczestnictwa w życiu wspólnoty? A samo trwanie w kręgu to nie jest jeszcze uczestnictwo w życiu wspólnoty! Nie mają dla niej czasu? Po co im etykietka „członek Domowego Kościoła”?

Do czego wychowywać?

W liturgii ślubnej pada pytanie: „Czy chcecie z miłością przyjąć i po katolicku wychować potomstwo, którym was Bóg obdarzy?” Oczywiście, że nowożeńcy odpowiadają: „Chcemy”.

Nie zawsze zdając sobie sprawę z tego, na co się zgadzają.

fot. Piotr Szyndrowski

Wychowywanie dzieci to jedyna diakonia, do której wezwani są wszyscy małżonkowie, obdarowani dziećmi. Bez względu na to, czy są w Domowym Kościele, czy nie. Dar i zadanie, jak często powtarzamy w różnych okolicznościach.

Słuszne wydaje się podejście indywidualne. Każde dziecko jest inne – widać to wyraźnie w rodzinach wielodzietnych. Metody wychowawcze sprawdzające się przy pierwszym, mogą całkiem zawieść przy drugim dziecku. Inne są ich drogi do samodzielności, potrzeba bliskości z rodzicami. Ale bywa tak, że dzieci stają się parawanem.

Zaangażowanie rodziców jest przez dzieci odbierane bardzo różnie. Dokuczliwa jest dziecięca tęsknota, gdy rodziców nie ma w domu. Pojawia się czasem opinia: za dużo. To „za dużo” nie jest wyrzutem, ponieważ służba rodziców jest przez dzieci rozumiana i doceniania – odpowiednio do wieku i dojrzałości. Co ciekawe, im dzieci są młodsze, tym służba rodziców wydaje się bardziej oczywista i jest naturalnie przez nie przyjmowana.

Oczywiście, zaangażowanie trzeba dostosować do warunków rodzinnych. Kilka lat temu na którymś dniu wspólnoty zrobił na mnie ogromne wrażenie widok diakonii muzycznej. Kilka młodych matek z dziećmi na rękach i maluchami uczepionymi kolan z żarem w oczach śpiewało podczas liturgii. Byłam porwana „do siódmego nieba” tym widokiem i żarliwością ich modlitwy. Ta służba – diakonia muzyczna zaaranżowana na potrzebę jednego dnia wspólnoty – pokazuje, że można formę i intensywność zaangażowania dopasować do wieku dzieci.

Głębia czy aktywizm?

W Ruchu jest wiele diakonii, ale przecież nie tylko w nich możemy służyć bliźnim i Kościołowi. W Domowym Kościele jest wielu katechetów, wiele osób pracujących w parafialnych poradniach rodzinnych. Są wśród nas radni i działający w stowarzyszeniach pożytku publicznego. Są także osoby współpracujące z parafią w przygotowaniu młodzieży do sakramentu bierzmowania czy prowadzące schole. Ale czasami służba staje się ucieczką od pogłębiania własnej formacji, od obowiązków stanu. Spotkania dla katechetów czy pracowników poradni rodzinnych, nawet rekolekcje parafialne nie zastąpią formacji.

podpis

Ruch Światło-Życie ma swoją głębię. Nie rezygnujmy z niej zbyt pochopnie.

Dialog i reguła życia to miejsca, gdzie powinno się wspólnie rozpoznawać rodzaj i intensywność zaangażowania na zewnątrz – poza rodziną, kręgiem, wspólnotą.

Bywa, że trudno znaleźć właściwe proporcje. Namiot Spotkania, modlitwa małżeńska, dialog, reguła życia, sakrament pojednania – to są narzędzia do osiągnięcia harmonii pomiędzy rodziną, wspólnotą i diakonią. Te trzy rzeczywistości nie rozwijają się jedna kosztem drugiej. Rozwój rodziny implikuje rozwój wspólnoty. Dojrzała wspólnota zachęca do służby. Dopiero wtedy jest pełnia życia! Wtedy są owoce. I bezcenny przykład dla naszych dzieci – wart więcej niż najbardziej płomienne nauczanie.

Powtórzę jeszcze raz to, co wszyscy słyszeliśmy z pewnością wiele razy. Gdy Pan Bóg powołuje do służby, to również do tej służby uzdalnia.

Ela Kowalewska

ekowalewska@wroclaw.oaza.pl