Ostatnio doświadczyłem trudnej rzeczywistości podziału. Od kilku miesięcy atmosfera na granicy Hiszpanii i Gibraltaru jest napięta (i ja osobiście nie mam z tym nic wspólnego). W ubiegłym tygodniu Biskup Gibraltaru Ralph zaprosił do wspólnej modlitwy różańcem z prośbą o Bożą interwencję w sytuacji, gdy dobra ludzka wola okazuje się niewystarczająca. Jak na tutejsze warunki (niecałe 30.000 mieszkańców, z czego około 80% to katolicy), przybyło wiele osób. Zaproszono księży i parafian z drugiej strony granicy, a także biskupa Kadyksu, ordynariusza tamtejszej diecezji.
Wydawałoby się, że jako chrześcijanie możemy pokazać i powiedzieć temu światu, że jesteśmy jednością mimo wszystkich przeciwności, mimo granic i ludzkich podziałów, że możemy modlić się wspólnie o rozwiązanie problemów i napięć, bez szukania winnych i pouczaniu którejkolwiek ze stron konfliktu. Jednak okazało się, że nie tylko nie przybył biskup Kadyksu, ale zabrakło także duszpasterzy parafialnych. Była to świadoma decyzja hiszpańskiego ordynariusza, podjęta prawdopodobnie pod naciskiem władz kraju. Jeszcze raz okazało się, że chrześcijaństwo jest podatne na wpływy tego świata. Niestety, Episkopat Hiszpanii od wielu pokoleń zbyt dużą wagę przywiązuje do relacji ze światem polityki, czasem stając się jego zakładnikiem. Oby nasi Pasterze oparli się pokusie zbytniego zaangażowania się w politykę kosztem dobra wspólnot lokalnych i poszczególnych chrześcijan, którzy mogą ulec zapomnieniu w wirze spraw wielkiej polityki. Tak jak kilka tysięcy Hiszpanów pracujących na Gibraltarze, którzy co dnia muszą w godzinach szczytu czekać w kolejkach na przejściu granicznym.
Procesja różańcowa dotarła do Katedry, która wypełniła się po brzegi, i przeżyliśmy tam Eucharystię. Po wszystkim uświadomiłem sobie, że w Polsce udało nam się o wiele więcej. I tu może warto podkreślić wspaniałą i odważną postawę naszych Pasterzy, zarówno w trudnych czasach komunizmu, jak i dziś. Najpierw List Polskich Biskupów do Niemieckich z lat sześćdziesiątych, ledwie dwadzieścia lat po wojnie, i to w niezwykle trudnych warunkach PRL – zmagania się chrześcijaństwa z komunizmem. W ubiegłym zaś roku wydano wspólne Oświadczenie Katolickich i Prawosławnych Pasterzy, wzywające do pojednania i wzajemnego przebaczenia pomiędzy Polską, Rosją i Ukrainą. Pomiędzy katolikami, zarówno obrządku łacińskiego, jaki i bizantyjsko-ukraińskiego oraz prawosławnymi. Chociaż rany w naszej historii były niezwykle krwawe, to właśnie chrześcijaństwo stało się płaszczyzną porozumienia i wzajemnego przebaczenia w imię Chrystusa. Powinniśmy być dumni z tego, bo okazuje się, że w bardziej sprzyjających warunkach zjednoczonej Europy, gdzie nie polała się krew, a obie strony są tego samego wyznania, nie zawsze idzie się dogadać.
Mamy wielki kompleks na punkcie polskości. Gdy ktoś przyjedzie z „zachodu”, to przez sam ten fakt wydaje się, że jest lepszy. Artysta, uczony, lekarz, ksiądz. A tu patrz – niby zachód, a nie umieją się dogadać! Może czas spojrzeć na to, co jest u nas dobrego. Wielokrotnie powtarzano mi tutaj, że katolicy liczną na Polskę, że właśnie nasza Ojczyzna stanie się zaczynem odnowy chrześcijaństwa w Europie. I nie mówią tu tylko o tym, co już zrobiliśmy – kult Miłosierdzia Bożego, postać bł. Jana Pawła II – ale o tym co możemy jeszcze wnieść w przyszłości.
Boję się, że gdy przyjadę do Polski, a właśnie teraz, gdy tekst pojawi się na stronie, przez kilka dni będę w Ojczyźnie, to najważniejsze będzie to, że przybyłem z Gibraltaru. Z magicznych stron, gdzie niby jest lepiej i bardziej europejsko (a na granicy trzeba czasem przesiedzieć w samochodzie 3-4 godziny, albo czekać 45 minut w kolejce pieszych). Tak się ekscytujemy tą europejskością, jakbyśmy musieli sobie i innym coś udowodnić. A tu właśnie z zazdrością patrzą na nas. Gdy Polacy przyjeżdżają do zachodniej Europy, chcą w jak najszybszym tempie zasymilować się, przyjmując niestety w pierwszym rzędzie to, co negatywne. A może warto im coś dać z siebie? Nieustannie myślę o tym, co ja mogę dać z siebie tutejszej wspólnocie.
Jeszcze jedna mała refleksja. Patrząc z pewnej perspektywy widzę, że Kościół w Polsce ma wiele problemów wspólnych dla całej Europy i kilka specyficznych. Wszędzie jednak przejawia się wielka potrzeba przeżywania autentycznej wspólnoty. Widzę, jak wielu umywa ręce, myśląc, że inni niech się zatroszczą, załatwią, zrobią. To nie ich działka. Często zastanawiam się, czy i ja nie przerzucam odpowiedzialności za chrześcijaństwo, zasłaniając się obiektywnymi przeciwnościami. Czas przestać marudzić, czas przejść do konkretów. Być dojrzałym chrześcijaninem to znaczy być odpowiedzialnym zarówno za siebie, jak i za innych. Za całą wspólnotę Kościoła. Nie oglądać się na innych, z różnych przyczyn lepiej przygotowanych do podjęcia tych obowiązków, ale odważnie zapytać samego siebie: co ja mogę, nie tylko muszę czy powinienem, zrobić dla wspólnoty, nie koncentrując się na tym co wspólnota ma zrobić dla mnie.
Jedność, podejmowanie wyzwań, odpowiedzialność, pozbycie się kompleksów, uczenie się najpierw na cudzych błędach – może to nauka dla mnie płynąca z tego tygodnia? Za chwilę ruszam do Polski. To tylko krótkie odwiedziny rodziny. Zauważyłem, że nie przeżywam wielkiego podniecenia i bardziej martwię się tym, żeby nie rozbudzić w sobie tęsknoty za Polską, dawnym sposobem posługi, ludźmi i miejscami, które teraz są odległe geograficznie. Tak by wrócić za tydzień do tutejszych normalnych obowiązków. Ale o tym wszystkim może za tydzień, jak wrócę, aby znów było z Gibraltaru. Wiem, że w tych dniach spotkam się tylko z kilkoma osobami, no bo inaczej się nie da, ale reszcie mówię – do zobaczenia podczas mojej następnej wizyty w Polsce.
ks. Maciej Krulak