Ewangelia ostatniej niedzieli, ta o naśladowaniu Jezusa i wzięciu swego krzyża, skłoniła mnie do kilku refleksji. Najpierw nad trudną cechą człowieczeństwa – skupianiu się nad sobą.
Naturalne jest patrzenie na świat z ograniczonej perspektywy własnego „ja”. Jednak nie możemy patrzeć tylko w ten sposób. Trzeba przełamać swoje ograniczenia i spojrzeć z szerszej perspektywy. Nie możemy wciąż tak myśleć i gadać, jakbyśmy byli centrum wszechświata. Możemy dać się uwięzić przez siebie samych we własnym jestestwie, albo pozwolić, by uwolniło nas patrzenie na innych. Gdy zbyt dużo myślimy o sobie i wciąż analizujemy każdy swój ruch i każdą decyzję, to nie dosyć, że nie zauważymy całego świata wokół nas, ale jeszcze nakręcamy się sami, a nasze problemy rosną do niebotycznych rozmiarów. Jezus proponuje nam wyzwolenie poprzez przyjęcie Jego postawy życiowej – podporządkowania swojego życia Bogu – całkowitej zależności od Niego – oraz wydania swojego życia dla dobra innych.
Dla świata, zarówno dziś, jaki i w czasach Jezusa, to całkowita głupota. Wielu ludzi życie odda za niepodległość, niezależność, samostanowienie. To wielkie marzenie – decydować samodzielnie o sobie samym. A Jezus podjął jedną taką samodzielną decyzje – oddał się na służbę Ojcu i braciom. Jej konsekwencją było Jego życie, śmierć, ale i zmartwychwstanie. Dla nas to właśnie wzór do naśladowania. Kto przestanie się koncentrować na sobie i walczyć o swoją niezależność, ten właśnie zyska prawdziwą wolność w życiu – pełną możliwość dysponowania swoim nieograniczonym już „ja”.
Gdy przestaje się myśleć o sobie, to widzi się innych, a jak wejdzie się w nowe relacje z nimi – już nie kierowane egoizmem – to zyska się dużo więcej. A jeśli kurczowo będziemy trzymać się myślenia o sobie i kręcenia się wokół własnego „ja”, stracimy nie tylko sens w życiu, ale i możliwość przeżycia tego życia jako czegoś więcej niż wegetacji. Trzeba więc dokonać wyboru – ocalenie siebie za wszelką cenę, nawet kosztem utraty sensu życia i zniewolenia samym sobą, czy otwartość, która nadaje sens, ale jest kosztowna i grozi zranieniami. Trzeba wybrać, czy damy się zamknąć w sobie samych, wtedy nas nikt nie zrani, ale życie będzie bez sensu i smaku, albo otworzyć się, tracąc siebie dla zyskania innych.
Sam się sobie dziwie, że myślę ostatnio o tak poważnych sprawach, bo warunki pogodowe koszmarne – wiem, że w Polsce koniec lata, a tutaj upały i duchota. Zasadniczo nie powinienem narzekać, ale gdy wilgotność jest ponad 90 %, to mój mózg ogłasza wakacje i nie umie się zebrać do pracy. To m.in. przyczyna opóźnienia tego felietonu. Ale nie jedyna – jak już pisałem – wakacje to też czas przyjmowania gości i spędzania z nimi miłego czasu. Bardzo im wszystkim dziękuję, za to, że o mnie pamiętali i odwiedzili. Było mi i jest nadal niezwykle miło.
Ostatnie tygodnie to także okazja do wspominania ważnych rocznic: I Wojna Światowa, Powstanie Warszawskie, II Wojna Światowa. Dla mnie to także rocznica mojego przyjazdu na Gibraltar. Czas szybko zleciał. Były dobre i gorsze dni. Ale nieustannie odkrywam, że choć wolałbym być gdzieindziej, to jestem tutaj, bo takie są ścieżki Pana. Może jest gdzieś na świecie inne miejsce, gdzie będę kiedyś potrzebny, ale to jeszcze nie dziś. Więc staram się dobrze wykorzystać ten czas, a nie marudzić, choć czasem bym sobie najchętniej ponarzekał. Mam nadzieję, że następne miesiące upłyną mi równie, a nawet bardziej owocnie, przynosząc pożytek wielu ludziom.
ks. Maciej Krulak