Ostatnio przeprowadziłem ciekawą rozmowę. Szukali mnie młodzi Polacy, trójka 21-latków. Bardzo różnych od siebie, z różnym podejściem do życia. Dwoje z nich podróżowało razem z Polski, a trzecią osobę poznali na Gibraltarze. Dowiedzieli się, że jest tutaj polski ksiądz, znaczy ja, i że jakby co, to można się zwrócić o pomoc. Na początku chodziło o kilka porad i możliwość przechowania bagażu. Potem zaczęliśmy trochę więcej rozmawiać i zaproponowałem wspólną kawę. Rozmowa zaczęła się od narzekania na Polskę, że nie ma perspektyw dla młodych, że beznadzieja, masakra i w ogóle. Trochę we mnie krew zawrzała. Bo dość mam tych bzdur. Niby to w Polsce jest tak beznadziejnie, a wszędzie indziej tak super? Naiwność!
Wychodząc więc od tego zaczęliśmy rozmawiać o perspektywach na życie, marzeniach, lękach. Dziewczyny stwierdziły, że nie założą rodzin, bo boją się nieudanych związków. Chłopak to nawet chciałby kiedyś mieć rodzinę. No i tutaj znów poznałem wielkość lęków, zranień i ucieczek młodego pokolenia. Momentami tak trudno i z wielkim bólem ich słuchałem. Zwłaszcza, gdy mówili o swej niewierze, a jednocześnie kontestowali zarówno pogoń za sukcesem i kasą, jak i sens życia rodzinnego, wiary, czy doświadczeń wcześniejszych pokoleń. Wiele mówili o wolności, o samospełnieniu, o decydowaniu i kierowaniu się własnymi potrzebami i instynktem. Nie chcą, żeby ktoś decydował za nich, a jednocześnie sami boją się podejmować ważnych decyzji. Jakby w kółko gdzieś uciekali przed samymi sobą, przed dorosłością i koniecznością podjęcia odpowiedzialności. Niestety, często rzucali wyświechtane frazesy pseudofilozofów, trochę tekstów inspirowanych mediami. Gotowi byli toczyć walkę o charakterze akademickich sporów dalekich od życia i konkretów.
Zdałem sobie wtedy sprawę, jak bardzo potrzeba spędzać czas z ludźmi młodymi. Chodzi tu zarówno o nastolatków, jak i tych po dwudziestce. My, dorośli, mamy im wiele do przekazania, ale jednocześnie mamy kłopot ze słuchaniem ich. Nie będę się zasłaniał liczbą mnogą. Krew mnie czasem zalewa, kiedy ich słucham. Przecież często sami pakują się w kłopoty. Wydaje im się, jak i mnie, gdy byłem w ich wieku, że są w stanie zmienić samodzielnie świat, że wszystko zacznie się właśnie od nich. Wydaje im się, że unikną błędów poprzednich pokoleń i znajdą cudowny środek na problemy świata. Przede wszystkim uważają, że im się na pewno uda. Niestety, czasem idą udeptaną ścieżką prowadzącą na manowce, ale łudzą się, że w przeciwieństwie do poprzedników, oni sobie poradzą. Wiem, byłem taki sam. Chyba jednak cztery dychy dają o sobie znać. Co robić?
Słuchać ich cierpliwie i słuchać. Te pół dnia, które im poświęciłem, było ważne i dla mnie. Mam nadzieję, że te godziny dały i im, i mnie sporo do myślenia. Nie chodzi o to, żeby przekonać ich do swoich racji, ale żeby zmusić do myślenia o tych racjach, a nie tylko do ich kontestowania, bo są racjami wapniaków. Miło mi było usłyszeć od jednej z dziewczyn, że ta rozmowa dała jej dużo do myślenia w kontekście zakładania rodziny i szukania sobie współmałżonka. Jednocześnie widzę, jakie spustoszenie dokonało się w ich umysłach. Powszechna katechizacja nie daje odpowiedzi na podstawowe potrzeby dorastającego człowieka. Niestety, tutaj jest podobnie. Trudne są wyzwania stojące przed dzisiejszą młodzieżą. Dawne narzędzia często nie wystarczają. Trzeba mieć odwagę szukać nowych środków docierania do nich. Jedno jest pewne: musimy poświęcić im więcej czasu i może mniej pouczać, a więcej słuchać.
ks. Maciej Krulak