pierwsza konferencja ewangelizacyjna „małej ewangelizacji” w: Ewangelizacja według planu „Ad Christum Redemptorem”, cz. III, bmw, brw, s. 49-59.
Podstawowym dla nas, przygotowujących się do ewangelizacji, jest pytanie: Co to jest wiara? Istnieje wiele różnych poglądów, wiele różnych określeń bliskich prawdy, nie oddających jednak istoty rzeczy. Aby zrozumieć, co to jest wiara, trzeba sięgnąć do Ewangelii i przypatrzyć się ludziom, którzy spotkali się z Chrystusem, do których Chrystus skierował słowa: Idź w pokoju, twoja wiara cię uzdrowiła.
Każda z tych osób przychodziła do Chrystusa z głębokim przekonaniem i ufnością, iż znajdzie u Niego rozwiązanie swojego problemu. Nasze spotkanie z Chrystusem przez wiarę musi być podobne do spotkania z Nim niewidomego, kobiety, która prowadziła w mieście życie grzeszne, ojca, którego córka chorowała i zmarła. Przychodzą oni do Chrystusa żyjącego wśród nich zupełnie bezsilni, wiedząc, że nikt oprócz Niego nie może im pomóc. On jest ich ostatnią nadzieją, dlatego wołają: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną! Odpowiedź Chrystusa brzmi wtedy zawsze: Twoje grzechy są odpuszczone, idź w pokoju! Gdy proszą Go o uzdrowienie, czyni cud, stwierdzając zawsze: Twoja wiara cię uzdrowiła.
Dziś odsłania się naszym oczom tragiczna prawda, że wielu spośród chrześcijan pojmuje wiarę podobnie jak ateiści. Wiara jest dla nich pewnym sądem intelektualnym, pewnym stwierdzeniem o istnieniu Boga. Taka wiara nie jest wiarą w znaczeniu ewangelicznym. Nie ma ona żadnego wpływu na życie człowieka. Praktyki religijne wypełnia on na wszelki wypadek (bo nie wiadomo, jak tam jest po śmierci), ale postępuje tak, jak gdyby Bóg nie miał nic do powiedzenia w jego życiu, jak gdyby sam musiał rozwiązywać wszystkie swoje problemy, jak gdyby Boga wcale nie było.
Dlaczego tak jest? Gdzie szukać przyczyn tej niby-wiary? Wielu spośród tych, którzy uważają, iż wierzą w Chrystusa, zapomina o najważniejszym, że przymiotem wiary jest pewność. Jeśli ktoś zaczyna wątpić, to schodzi z płaszczyzny wiary. Katolicka nauka o wierze wyraźnie stwierdza, że wiara z istoty swej łączy się z pewnością. (…) Wątpienie jest znieważeniem Boga, zakłada ono bowiem, iż nie wiemy, czy Bóg mówi prawdę, nie wiemy, czy Bóg dotrzyma słowa. Już samo przypuszczenie, że Bóg nie jest wiarygodny jest zniewagą Boga.
Oczywiście mogą być wątpliwości innego rodzaju, pojawiające się jakby na przedpolu wiary: Czy to Bóg powiedział, czy tak to powiedział, czy tak należy rozumieć Jego słowa. Ale jeśli wiem, że to Bóg do mnie mówi, że to są Jego słowa, to wtedy nie mam innej możliwości niż tylko wierzyć lub nie wierzyć. Nie ma tu miejsca na wątpienie.
Tymczasem w praktyce bardzo często wątpimy. Powątpiewanie to nie dotyczy prawd wiary zawartych w formie wyznania wiary (zazwyczaj nie neguje się ich); wątpliwości pojawiają się w momencie, gdy trzeba odpowiedzieć na pytanie: Czy wierzysz w to, że Bóg naprawdę cię miłuje, że tak cię umiłował, iż Syna Swojego wydał za ciebie na śmierć krzyżową, że gotów jest w każdej chwili odpuścić ci grzechy?
I tu dochodzimy do sedna sprawy. Głównym problemem wiary jest uwierzyć w miłość Boga. Do kryzysu wiary dochodzi zwykle na tym tle. Skoro Bóg jest dobry, skoro Bóg mnie miłuje, to dlaczego dopuszcza takie doświadczenie, takie cierpienie, takie nieszczęście – i wiara załamuje się.
Uwierzyć w miłość Boga, być pewnym Jego miłości względem siebie, głosić tę wiarę – to jest zasadnicze zadanie chrześcijanina. Uwierzyć w miłość Boga do wszystkich ludzi, w miłość Boga do mnie, miłość, która sprawiła, że Syna swego Jedynego wydał na śmierć krzyżową. Nie można na to wydarzenie patrzeć tylko jako na fakt historyczny, wstrząsający z pewnością, ale zaistniały w dalekiej przeszłości i zupełnie mnie nie dotyczący. Ta bowiem śmierć była ofiarą złożoną Bogu za wszystkich ludzi i za mnie także. Teolodzy mówią, że Bóg tak dalece umiłował człowieka, że byłby gotów umrzeć dla każdego człowieka z osobna, gdyby to było potrzebne dla naszego zbawienia. Ta jedna śmierć objęła jednak nas wszystkich, a jej skutkiem jest odpuszczenie grzechów.
Dopóki człowiek nie stanie w obliczu tak wielkiej miłości Boga, dopóki nie uwierzy, że Bóg unicestwił wszystkie jego grzechy, dopóty nie dotrze do istoty chrześcijaństwa. Trzeba bowiem poważnie potraktować rzeczywistość odpuszczenia grzechów, także swoich własnych grzechów.
Tu trzeba stwierdzić, że na stylu naszego katolickiego życia zaciążyło nieporozumienie związane z sakramentem pokuty. Powszechną jest świadomość, że odpuszczenie grzechów uzyskuje się jedynie podczas spowiedzi. Dopóki się nie wyspowiadam, dopóty żyję w grzechu. Teoretycznie można – spowiadać się codziennie, praktycznie wielu spowiada się raz na kilka miesięcy, a nawet tylko raz w roku. A co między spowiedziami? – Życie w grzechu. Przywykliśmy do niego, jak gdyby był to normalny stan życia chrześcijańskiego. Spowiedź, Komunię świętą traktujemy jako coś nadzwyczajnego, świątecznego. Stan łaski, który uzyskujemy po spowiedzi jest dla nas czymś podobnym bańce mydlanej, czymś co w każdej chwili może przestać istnieć. (…)
Innym zjawiskiem jest zadręczanie się wielu ludzi już po spowiedzi: Czy wszystko powiedziałem? Czy czegoś nie przekręciłem? A może inaczej należało to powiedzieć. Niekiedy po spowiedzi są bardziej niespokojni niż przed. Chcieliby poprawiać, jeszcze spowiedź generalna, od początku. A wszystko wskutek tego, że w gruncie rzeczy nie wierzą w odpuszczenie grzechów.
Przypatrzmy się konsekwencjom tej niewiary. Jeżeli chrześcijanin wciąż jest świadomy, że żyje w grzechu, to czyż w jego życiu objawiać się może radość, moc, pokój, czy może on dawać świadectwo, czy może wołać: Słuchajcie ludzie! Przyszedł Chrystus Zbawiciel, odpuścił nam grzechy, wszystkie problemy są do rozwiązania! A gdyby człowiek naprawdę wierzył w odpuszczenie grzechów, musiałby jak pasterz, który odzyskał zagubioną owcę, lub niewiasta, która odnalazła drachmę wołać: Cieszcie się razem ze mną.
Przeciętnemu chrześcijaninowi naszych czasów daleko do takiej postawy. Nie pozwala mu na to świadomość grzechu. Chciałby ten ciężar zrzucić z siebie, zaczyna usprawiedliwiać się przed sobą, przed Panem Bogiem, tłumaczy sobie, że wszyscy tak robią, że księża przesadzają, że to wcale nie jest grzech. Chcąc uzyskać spokój działa wbrew sumieniu. Systematyczne zagłuszanie sumienia powoduje, że staje się niewrażliwy na grzech, neguje istnienie grzechu w ogóle.
Negacja grzechu jest dziś znakiem czasu. A Pan Bóg wciąż nas poucza, przypomina nam odwieczne prawdy biblijne. (…) Co zatem należy uczynić przedmiotem wiary?
To, że odpuszczenie grzechów od chwili zbawczej śmierci Chrystusa na krzyżu jest rzeczywistością, która trwa, istnieje niezależnie od nas. Dlatego właśnie odpuszczenie grzechów jest sakramentem. Sakramenty bowiem są znakiem tej rzeczywistości tak pewnej i nieodwracalnej, że może być w każdej chwili za pomocą znaku uobecniona i jakby zaaplikowana, zastosowana wobec konkretnego człowieka. Oczywiście i człowiek spełnić musi określone warunki. Pan Bóg chce, aby przyjął on ofiarowane mu zbawienie w sposób wolny.
Często spotykamy się z magicznym pojmowaniem sakramentów, z przypisywaniem im samym, w oderwaniu od zbawczego dzieła Chrystusa, jakiejś mocy, jak gdyby zbawienie było faktem stwarzanym przez sakramenty. Tymczasem sakramenty same z siebie nie mają takiej mocy, albowiem mocą jest Chrystus i Jego dzieło zbawienia. (…)
Nie mogę więc wątpić, że Bóg przez Chrystusa odpuszcza mi grzechy. Jeżeli wątpię, to kwestionuję dzieło Boga i Jego obietnice. Obietnica odpuszczenia grzechów wyrażona jest w Piśmie Świętym wielokrotnie, chociażby w Pierwszym Liście św. Jana: Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy. Jeżeli wyznajemy nasze grzechy, Bóg jako wierny i sprawiedliwy odpuści je nam i oczyści nas z wszelkiej nieprawości (1, 8-9), albo: Jeżeli zaś chodzimy w światłości, tak jak On sam trwa w światłości, wtedy mamy jedni z drugimi współuczestnictwo, a krew Jezusa, Syna Jego oczyszcza nas z wszelkiego grzechu (1, 7).
Na podstawie czego Bóg odpuszcza mi grzechy? Pismo Święte (i nauka Kościoła) mówi, że odpuszczenie grzechów jest wyłącznie dziełem miłości, miłosierdzia Bożego, jest owocem śmierci zbawczej Chrystusa. Nikt i nic, żaden człowiek, żadne ludzkie dzieło, żadne uczynki pokutne, żadne umartwienia, żadne posty nie mogą wysłużyć u Boga odpuszczenia grzechów. Odpuszczenie grzechów dane nam jest darmo, to łaska Boga! Nikt nie może powiedzieć: Zgrzeszyłem, ale sam to naprawię, nie potrzeba mi żadnej łaski Boga, nie chcę miłosierdzia, rozpocznę życie takiej pokuty, ascezy, umartwienia, że Bóg musi mi odpuścić grzechy. Podobne rozumowanie jest z gruntu błędne, to wielkie nieporozumienie, nikt nie może sobie wysłużyć zbawienia. Pismo Święte zaświadcza o tym wiele razy.
Oczywiście istnieje zadośćuczynienie, istnieją dobre uczynki, o które trzeba się starać, by przebłagać Pana Boga za grzechy. Wszystko to jednak jest budowaniem na bazie przebaczenia, które jest najpierw całkowicie dziełem łaski Bożej. (…)
Uświadomienie sobie tej prawdy pozwoli nam wyzwolić się ze skarłowaciałego życia chrześcijańskiego, z przytłoczenia grzechami. Musimy wyciągać konsekwencje z naszej wiary. Jeżeli wierzymy w zbawienie dokonane przez Chrystusa, jeżeli wierzymy w odpuszczenie grzechów, to za każdym razem, gdy uświadomimy sobie, że zgrzeszyliśmy, że coś w naszym stosunku do Boga nie jest w porządku, że coś w nas pozostaje jeszcze nie poddane Bogu, a uświadomiwszy sobie uznajemy i wyznajemy to przed Bogiem, nawiązujemy właściwą relację z Bogiem. Wówczas to, co Bóg przez Chrystusa uczynił dla nas obiektywnie, staje się dla nas subiektywnym, staje się nasza osobową własnością.
Widzimy więc, że fundamentem życia chrześcijańskiego jest wiara. Jeżeli na niej się oprzemy, uniezależnimy się od uczuć, unikniemy kryzysów, frustracji, bo w chwilach szczególnie trudnych przypomnimy sobie Bożą obietnicę.
ks. Franciszek Blachnicki