Nie od razu byliśmy entuzjastami kręgów rodzin.
Poznaliśmy się w duszpasterstwie akademickim. Rozumieliśmy się świetnie, rozmawialiśmy wiele, spędzaliśmy ze sobą dużo czasu. Dwa lata po ślubie zaplanowaliśmy dziecko. Nastąpiło jednak poronienie, potem drugie. Kiedy wreszcie urodziła się zdrowa córeczka, byliśmy bardzo szczęśliwi.
Po jakimś czasie jednak na naszym szczęściu zaczęły pojawiać się rysy. Ja byłam w domu na urlopie wychowawczym, mąż pracował na utrzymanie rodziny. Nie wiadomo kiedy zaczęliśmy się mijać. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje, ale zaczęliśmy się od siebie oddalać. Nadal się kochaliśmy, cieszyliśmy się zdrowym dzieckiem, ale…
W końcu zaczęliśmy szukać czegokolwiek, żeby powrócić do siebie. Zapewne nasze doświadczenia z okresu studiów spowodowały, że ratunku dla naszego małżeństwa szukaliśmy blisko Boga. O oazie rodzin wiedzieliśmy od koleżanki – że coś takiego istnieje. Ale sądziliśmy, że oaza to coś tylko dla młodzieży.
Kiedy nasza córka miała 3 lata, zaczęliśmy chodzić na spotkania kręgu. Z rezerwą, z niepewnością. Powoli poznawaliśmy specyfikę Domowego Kościoła. Przełomowe okazały się dla nas rekolekcje letnie. Tam zobaczyliśmy, czym jest Ruch i zostaliśmy przekonani, że jest to nasze miejsce.
Najważniejsze okazało się dla nas to, co nazywa się duchowością małżeńską, a oznacza po prostu, że Ruch prowadzi nas do Boga razem. Nie może żadne z nas przyspieszyć, żeby drugiego nie zgubić. Kto jest silniejszy, ten wspiera słabszego. A jak jesteśmy bliżej Boga, to automatycznie także bliżej siebie. Wspólna droga!
Ela i Grzegorz Kowalewscy